wtorek, 3 kwietnia 2018

W teatralnym Poznaniu czasem coś zaskrzypi, czasem poruszy + uzupełnienie



Poznański Teatr Polski niegdyś był jedną z moich ulubionych miejscówek. Chadzałam tam często, raz na tydzień/dwa tygodnie, oglądając w zasadzie wszystkie spektakle.
Niektóre siedzą mi w głowie do dziś mimo, że od ich obejrzenia minęło parę latek.
"Mistrza i Małgorzatę" widziałam dwukrotnie tak samo jak mniej znane, ale niesamowite "Zażynki", poruszające tematykę aborcji.
Moim zdaniem 90% spektakli sprzed kilku lat, które były pokazywane w Teatrze Polskim można nazwać dobrymi. Zdarzały się takie, które uznawałam za wpadki (jak np. "Wieczny kwiecień" czy "Ufo"), ale w ostatecznym zestawieniu prawie wszystko przypadało mi do gustu. Długo mogłabym pisać o niesamowitym teatrze z tamtych lat. (ok. 2011 - 2015)
A później po rzekomych konfliktach zespołu aktorskiego z ówczesnym dyrektorem zaczęły się zmiany. Zmienił się dyrektor teatru, nastąpiły oczywiste zmiany w repertuarze i polityce tego magicznego dla mnie miejsca.
Na początku nie odczuwałam aż takich różnic, z czasem jednak zaczęło mi tam wiele spraw zgrzytać.
Niespostrzeżenie wycofano wiele świetnych spektakli, nawet nie nastąpiło oficjalne pożegnanie z tytułem jak to wcześniej miało miejsce.
Spektakle znikały cichaczem, a w ich miejsce wchodziły nowe. Z bogatszą scenografią, nowymi aktorami, ale z niezadowalającą mnie tematyką i ogólnie poziomem artystycznym.
Nowe spektakle okazywały się być coraz bardziej pokręcone, a za scenicznym pokręceniem - jak dla mnie, kryła się pustka.
Po "Trojankach" nie miałam ochoty na częstsze wizyty w Teatrze Polskim. Od skądinąd świetnego pomysłu na spektakl bolała mnie głowa. Co z tego, że ktoś miał super pomysł jak realizacja okazała się cholernie męcząca dla widza.
Na "Hymnie do miłości" zastanawiałam się co mnie skłoniło tego dnia do przyjścia do teatru i czy to co dzieje się na scenie na pewno można jeszcze nazwać przestawieniem teatralnym.
Trzecią szansę dałam i teatrowi i sobie, wybierając się na "Odysa". Parę dni po spektaklu kolega - bardziej związany z teatrem niż ja - wysłał mi wiadomość ostrzegawczą pt. "tylko nie idź do Polskiego na 'Odysa', bo tego się oglądać nie da'. Za późno, już zdążyłam zobaczyć najnowszą premierę teatru. Premierę głośną, rozreklamowaną w poznańskich mediach, z gościnnym udziałem bardziej znanych aktorów.
O 'Odysie' pisano, że takiej formy teatru jeszcze poznańska publiczność nie znała i że widzowie będą zaskoczeni.
Czy byłam zaskoczona ? Niespecjalnie.
Czy wreszcie przestanę marudzić i napiszę, że mi się podobało ?
Nie.
Znowu nie :/
Niestety ponownie postawiono na szokowanie publiczności, tylko czy ta publiczność nie ma już dosyć takich eksperymentów ?
Czy (dramatyczny) Teatr Polski zamienia się w Teatr Eksperymentalny ?
Czy każdy jeden spektakl musi być przede wszystkim dziwny, a dopiero w dalszej kolejności opowiadać o czymś, o czymkolwiek  ?
O czym miał być 'Odys' ciężko stwierdzić. W necie pojawiają się wprawdzie recenzje i  bogaty opis poruszanych w tymże spektaklu wątków. Ciekawsze niż te recenzje są jednak dla mnie rozmowy (i miny) widzów chociażby w kolejce do teatralnej toalety. Ziewających, lekko (?) znudzonych, zastanawiających się o czym to znowu, do cholery jest. Słychać jeszcze opinie, że ZNOWU jakieś dziwne coś, tak samo dziwne jak "Malowany ptak" (którego jeszcze nie widziałam).
Po przerwie nie wszyscy wracają na drugą część spektaklu.
W 'Odysie' pozornie jest wszystko. Świetna scenografia, całkiem fajna oprawa muzyczna, nieźli aktorzy, niby miała być też fabuła, ale może się rozmyśliła i nie dotarła.
Pojawia się sporo nagości, co gorsze - niczym nieuzasadnionej nagości.
Nie jestem fanką nagości w teatrze, nie przeszkadza mi ona jednak gdy widzę jaki jest jej cel.
Po co jej tyle w 'Odysie'? Nie wiem, może to celowy zabieg, mający na celu przyciągnięcie spragnionych widoku nagich ciał widzów do teatru. Nagość w tym spektaklu jest niepotrzebna, chwilami aż nachalna i dla wielu zapewne krępująca. Może dla aktorów to nic takiego, szkoły teatralne w końcu przesuwają ich granice intymności i komfortu dość skutecznie. Ale dla siedzącej w przednich rzędach młodej grupy (licealnej albo wczesno-studenckiej) <sądząc po ich minach> sytuacja niezbyt komfortowa.
Tak samo jak specyficzna interakcja z widzami, tak naprawdę służąca... niczemu.
Mamy więc aktorów przechodzących przez krzesła widzów, siadających publiczności na kolanach, proszących o przytulenie czy pocałowanie.
Tylko, że te kontakty na linii aktor/aktorka - widz nie mają żadnego odzwierciedlenia w spektaklu.
Czy to właśnie te interakcje + nagość miały być wabikiem i sprawić, że "Odys" okaże się sukcesem ?
Nie wyszło, sorry.

Wspomniany wcześniej kolega odpuszcza sobie Teatr Polski, bo już nie jest w stanie znieść ich 'spektakli'.
** Ja, sentymentalna z natury, jeszcze dam szansę tej scenie.
Jeszcze wierzę, że w końcu postawią na coś dobrego i któryś spektakl okaże się po prostu fajnie spędzonym czasem. 



Kiedyś często bywając w Teatrze Polskim, okazyjnie chadzałam do Teatru Nowego.
Dziś - dokładnie odwrotnie.
Teatr Nowy wystawił niedawno spektakl, o którym poniżej.
Można powiedzieć spektakl muzyczny, oparty na utworach Jacka Kaczmarskiego.
Oszczędna scenografia; na scenie oprócz mikrofonów znajdują się jedynie czarne parasole, których symbolika wydaje się dość oczywista.

Utwory Kaczmarskiego słyszymy w damskiej odsłonie z jednym męskim akcentem. I to właśnie ten męski pierwiastek sprawił, że postanowiłam napisać o *** "Kanapce z człowiekiem".
Oprócz pięciu aktorek na scenie pojawia się (gościnnie) nieznany mi wcześniej Marcin Januszkiewicz i swoim wokalem pozytywnie rozwala spektakl.
Po wyjściu z teatru powiedziałam do kolegi, że ten chłopak najbardziej mi się podobał i żałuję, że nie on śpiewał najbardziej rozpoznawalne teksty Kaczmarskiego takie jak "Nasza klasa" i "Mury".
Chłopak ma mocny i niezwykle emocjonalny jak na faceta, wokal. Zajebisty wokal, można rzec.

Zaintrygował mnie na tyle, że z ciekawości sprawdziłam czy w internecie są dostępne jakieś jego własne utwory/interpretacje Kaczmarskiego/Gintrowskiego.
Materiałów jest sporo, przesłuchałam jakąś ich część.
I szczerze mówiąc zaskoczyło mnie, że mimo TAKIEGO głosu Marcin Januszkiewicz nie jest znany szerszej publiczności.
Współpracujący z Piotrem Rubikiem czy Natalią Sikorą - której The Voice of Poland dał nie tylko zwycięstwo, ale przede wszystkim rozpoznawalność, chłopak w (warszawskim ?) środowisku teatralno-artystycznym znany świetnie.
Poza nim - chyba słabiej.
Jego wykonanie "Wybacz Mamasza" ze słowami Agnieszki Osieckiej i muzyką Przemka Gintrowskiego przewierca jakieś delikatne struny w duszy.
Jest genialne, nie da się ukryć. Emocjonalnie rozpieprza system.
Szokuje fakt, jak mało wyświetleń ma tak świetne wykonanie.

https://www.youtube.com/watch?v=Fq0RMcCRjpM

Cudnie byłoby kiedyś usłyszeć na żywo jak śpiewa ten wers: "Ja się zmienię, świat się zmieni" :)

To też dobre :)

https://www.youtube.com/watch?v=kzU7FCJR0Oo

Młody, zdolny. Tak o nim piszą.
Dodałabym: ze świetną dykcją i sporą dozą emocjonalności, jaka nie zawsze towarzyszy męskim interpretacjom.
Śpiewający Osiecką, jeśli się nie mylę - wydał już płytę "Osiecka po męsku", na którą jeszcze nie wiem czy się skuszę.
Niektóre jego interpretacje ("Niech żyje bal") średnio do mnie trafiają, mimo, że - podkreślam, głos uważam za przenikający, mocny, pełen emocji. Głos mącący wodę, poruszający jej nurt.

Słucham tego co jest dostępne na youtubie i zastanawia mnie jedno: dlaczego posiadając tak niezwykły talent nie zdołał bardziej się wybić ? Nawet teksty pisze sam, nie tylko dla siebie, ale i dla innych wykonawców polskiej sceny, wszystkich bardziej znanych od siebie jak chociażby Margaret.

Ten jeden z najlepszych obecnie męskich wokali w Polsce, który chętnie usłyszałbym w utworze na miarę "Wybacz Mamasza". I nie wątpię, że taki powstanie. Może tekst napisze sam Marcin, może znajdzie go kiedyś w kopercie zaadresowanej na swoje nazwisko i dopiskiem "do korekty" :)


Wracając do spektaklu "Kanapka z człowiekiem": warto się na niego skusić.
Przede wszystkim ze względu na udział Marcina J. i jego końcowy występ, wywołujący ciarki.  ("Powrót", śpiewany w oryginale przez Przemka Gintrowskiego).
Ale także ze względu na możliwość posłuchania utworów *Kaczmarskiego w nieco innej, odświeżonej <nie zawsze trafionej> odsłonie. Odsłonie damskiej, współczesnej, zaskakującej.

Muzyka Kaczmarskiego, Gintrowskiego i Łapińskiego ma pewien atut, zapewniający jej wieczne przetrwanie.
Można nie znać dokładnie okoliczności powstawania danego utworu, można się pogubić w historii, ale nie w emocjach.

"Nasze klasie" i "Murom" w "Kanapce....." niestety zabrakło emocji, jak dla mnie zbyt płasko zaśpiewane. Szkoda, że tych utworów nie zaśpiewał Januszkiewicz - to właśnie jemu w czasie trwania spektaklu najbardziej uwierzyłam.
Nie chciałabym nikogo urazić, ale jak dla mnie on mógłby być jedynym wokalistą w "Kanapce..".
Mimo niezaprzeczalnego talentu i dobrego głosu pozostałych aktorek, tym razem mnie nie przekonały mnie. Nic a nic, przepraszam.

Chociaż z drugiej strony interpretacje z założenia miały być inne niż w oryginale, by pokazać jak teksty Kaczmarskiego można odbierać dzisiaj, wiele lat po jego śmierci i minionych wydarzeniach historycznych, w których powstawały.


* Z tekstami Kaczmarskiego oswajam się od jakichś 10 lat.
 K. (http://wyfrunaczwlasnejglowy.blogspot.com/2016/09) bardzo lubił twórczość  Kaczmarskiego, zapewne rozumiał ją bardziej niż ja, co wynikało z jego sytuacji życiowej i ogromnej jak na tak młodego chłopaka dojrzałości.
Ja zdecydowanie bardziej polubiłam głos Przemysława Gintrowskiego, od którego biło jakieś-takie ciepło. I spokój.
Intuicyjnie darzyłam go większą sympatią.
W 2011 r. przy okazji jakiegoś pobytu w Warszawie byłam na grobie Kaczmarskiego, później znów wałkowałam jego utwory. Trochę szukałam w nich przekazu, jaki odnalazł K.
I znów odnajdywałam to co chciałam, ale u Gintrowskiego.
I choć uważam Jacka Kaczmarskiego za artystę-geniusza (teksty jego piosenek są ge-nial-ne), to wokalnie wolę Przemysława Gintrowskiego. I tak już zapewne zostanie.



 ** Kolejny spektakl ("K") w Teatrze Polskim uświadomił mi, że to już nie jest 'moje' miejsce.
Nie czuję klimatu jaki teraz tam panuje, nie moja estetyka.
Rozumiem politykę nowej dyrekcji, współpracę z młodymi reżyserami, często nazywanymi skandalistami, ściąganie znanych nazwisk (Jacek Poniedziałek, Piotr Nerlewski, wkrótce Jan Peszek), ale nie kupuję tego.
Nie kręci mnie nachalne rozbieranie aktorów, artystyczne rozjechanie, totalny chaos, nie przekonuje mnie gra kilku aktorów, których nie będę wymieniać z nazwiska, bo nie chcę nikomu sprawić przykrości. Gdzie się podziała choćby przezdolna aktorko Agnieszka Findysz ?
Ceny biletów idą ostro w górę, a jakość spektakli drastycznie w dół.
I choć słyszałam trochę narzekań na poprzedniego dyrektora (Paweł Szkotak), to jednak za  jego czasów teatr miał ręce i nogi, a widownia była zapełniona w powiedzmy 90 %.
Za rządów nowej dyrekcji np. "Trojanki" są wystawiane przy 60%  obłożeniu, a na "K" pojawiło się jakieś 70%  ziewających widzów. Na balkonach pustki, a loże nieco przerzedzone..
Teatr Polski wymienia widownię i ma do tego prawo.
Osoby, które kiedyś często bywały w T. Polskim, pewnie skierują swe kroki w stronę Teatru Nowego czy  Muzycznego, a do Polskiego wejdą, tj. już weszli nowi widzowie, lubujący się w eksperymentach czy nowatorskich teatralnych formach.

Nie twierdzę, że rezygnuję całkowicie z Teatru Polskiego, może za jakiś dłuższy czas wybiorę sobie z repertuaru coś, co brzmi jak najmniej dziwnie. Zobaczymy.

*** Na "Kanapkę z człowiekiem" w T. Nowym wybieram się w maju jeszcze raz. Bardzo chcę ponownie usłyszeć ten "Powrót", poczuć emocje, jakie tak trafnie przekazuje ten cholernie zdolny chłopak.
Tym razem miejsca wybrałam takie, by móc go nie tylko posłuchać, ale i subtelnie mu się przyjrzeć pod kątem aktorskim. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz