niedziela, 17 czerwca 2018

Miasto, za którym okrutnie tęsknię ... Mój Berlin. Cz. I



Berlin, mój ukochany Berlin ..

Gdy zakładałam tego bloga w pewien sierpniowy dzień 2014 roku, chciałam pisać właśnie o ... Berlinie.
I choć w duszy grały mi wtedy inne klimaty, wiele wydarzeń ze swojego życia przetrawiałam mimochodem w Berlinie.


Berlin. Piękny, nowoczesny, szkaradny, brudny, zatłoczony. Różnie o tym mieście się pisze. I pewnie każde z określeń do Berlina pasuje.
Miasto kontrastów, wielokulturowe, ciekawe, barwne.

Otwarte. I mentalnie i kulturowo.





Różne sytuacje mi się tam przytrafiały.

Alexanderplatz, czyli miejsce, które zna każdy, kto choć raz odwiedził Berlin.
Miejsce spotkań, główny punkt przesiadkowy, ogromny tłok.

Rozmawiamy po polsku. Zaczepia nas chłopak z Polski, sprzedający słynne berlińskie kiełbaski.
- Jesteście z Polski jak słyszę.
- Hej. Tak
- Dlaczego nie zapięłaś torebki ?  Wiesz, że jesteś w centrum Berlina ? - pyta mnie
- Oj, bez przesady, często mam otwartą torebkę
- Ale tu musisz ją zapiąć. Uwierz mi, wiele tu widziałem
- W porządku - odpowiadam, przeciągając zamkiem torebkę





 S-Bahn w kierunku centrum. Starsza pani siada naprzeciwko nas, rozmawiam akurat po niemiecku. Kobieta przysłuchuje się nam, widzę jej wzrok na sobie. Za chwilę zwraca się do mnie:
- Skąd są pani rodzice ? Mówi pani taką piękną niemczyzną, bez regionalizmów. Pięknie.
- Dziękuję. Jestem Polką.
- A Pani rodzice ? Skąd pochodzą ?
- Też z Polski
- Wirklich ?? - wpatruje się we mnie rozszerzonymi oczyma
- Tak. Naprawdę.
- Co pani tu robi ?
- Jestem tu służbowo.
- Pięknie pani mówi. Aż trudno mi uwierzyć, że pochodzi pani nie stąd. Często jest pani w Berlinie ?
- Tak, czasami kilka razy w miesiącu.
- Ja całe życie spędziłam w Berlinie. Moja rodzina od lat jest w tym mieście.  Bardzo ładnie pani mówi. Za chwilę jest mój przystanek, muszę wysiadać. Życzę wszystkiego dobrego.
- Również życzę wszystkiego dobrego.



Kreuzberg: park nieopodal głównej ulicy.
Rodzice na rowerach z małymi dziećmi w fotelikach przejeżdżający obok czarnoskórych dilerów.

Co sobie życzysz ? Haszysz, koka, marihuana ?

Patrzę obojętnym wzrokiem, nie łapiąc pytających min sprzedawców tegoż towaru. Nie zaczepiają mnie, zresztą dlaczego mieliby to robić ? Pewnie mają mnóstwo klientów.

Nie zapomnę miny mojego towarzysza, który wówczas za tą wycieczkę miał ochotę mi - mówiąc bez ogródek - wyjebać.

Wychodząc z parku na równie nieciekawą uliczkę jesteśmy świadkami próby włamania do auta. Auta na polskich tablicach rejestracyjnych, tak btw.
Oddalamy się spokojnie, a ja słyszę tylko:

"Anka, gdzie Ty mnie tu ciągniesz ? Wynosimy się stąd. To jest jeszcze Berlin czy jakieś getto murzynów-narkomanów ?"
Ano, to też Berlin.


Ponownie centrum.
- Ej, wy mówicie po polsku, prawda ? - pyta nas młodziutki, lekko przestraszony chłopak
- Tak
- Słyszałem jak rozmawiacie i zastanawiałem się czy podejść. Jestem tu drugi dzień, po niemiecku nie znam ani słowa. Możesz mi zamówić coś do jedzenia ? Mam alergię na parę składników.
- Pewnie
- Nie mogę jeść pomidorów ani cebuli. Zamówisz mi jakiegoś zwykłego kebaba bez pomidorów i cebuli ?
- Pewnie. Już Ci zamawiam
- Dzięki.


Rozmawiamy jeszcze chwilę, po czym każdy idzie w swoją stronę. Jak się za chwilę okaże, prawie w tę samą.
Ponownie spotykamy się na stacji S-banki.
Stoi metro, S-bahny, tramwaje. Mnóstwo ludzi. Policja z psami. Policja w cywilu. Policja wszędzie.
- O cholera, co się tu dzieje.... - myślę  troszkę zaniepokojona

Stoimy więc na tej stacji, bo tak naprawdę nie mamy alternatywnego dojazdu.
Nagle ktoś do nas podchodzi

- Cześć. Ty mówisz po niemiecku ? - pyta kolejny młody chłopak nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź - Niedawno zamówiłaś mojemu kumplowi kebab. Pamiętasz ?
- Tak
- To on tam siedzi. - wskazuje ręką na swojego kolegę, który macha mi z wagonu S-banki
Wiesz, my jesteśmy w Berlinie od wczoraj. Nie znamy języka. Czy możesz powiedzieć co się tu dzieje ? Co znaczą te komunikaty ? Bomba czy co ?
(Sama jestem lekko nerwowa. Co mam odpowiedzieć ? Muszę uspokajać swoją ekipę, a teraz jeszcze ich...)
- Tak właściwie to nie wiadomo. Wyświetlają się komunikaty, że trwa akcja policji. I wszystkie środki komunikacji będą stać aż skończą akcję.
- Bomba ? - patrzy na mnie przenikliwie
- Nie wiem, nic więc tu nie podają.
- A dokąd jedziecie ? My na Spandau
- Na Marzahn
- Znaleźliśmy mieszkanie na Spandau. Byłaś tam kiedyś ? To daleko ?
- Byłam. Bardzo dużo Polaków tam mieszka. Ok. 20 minut S-3 stąd. 
- Dobra, dzięki, to idę do kumpli. Jakby się coś nowego wyświetliło, mogę do was jeszcze przyjść ?
- Jasne. Ale mam nadzieję, że to nic poważnego i że zaraz wszystko ruszy

Ile czekaliśmy na tej stacji, nie wiem. Może 20 minut, może 30.
Co się wtedy wydarzyło też nie wiem. Po powrocie pobieżnie szukałam informacji skąd taka akcja, ale nic nie znalazłam. Później stwierdziłam, że już nawet wolę nie wiedzieć.

Gdy mnie zapytano, co wtedy czułam, odpowiedziałam pospiesznie, że ulgę. Im bardziej oddalaliśmy się od centrum, tym swobodniej oddychałam.
W oddali mignął mi jarmark na Jannowitzbrücke, bajecznie kolorowy. Za plecami miałam stację, na której ewidentnie coś się wydarzało.. Przed sobą - jeszcze ok. 20 minut jazdy.
Jakby ktoś zapytał czy wtedy się bałam, nie potrafiłabym skłamać, że nie.


Byłam w Berlinie ok. 2 tygodni przed zamachem. I miesiąc po nim. Okolice Breitscheidplatz znam dość dobrze. Gdy zobaczyłam, że właśnie tam ciężarówka wjechała w ludzi, zamarłam.. 

W wolnym tłumaczeniu: "To zostanie w pamięci, ale nie zastraszycie nas waszym terroryzmem" ... 






c.d.n. ...



sobota, 2 czerwca 2018

Czarny humor z SORu

Szpitalny Oddział Ratunkowy (SOR) zapewne nie należy do ulubionych miejscówek nikogo, kto ma w miarę równo pod sufitem.
Praca tam łatwa ani przyjemna nie jest, zdaję sobie z tego sprawę, co nie zmienia faktu, że placówki te należałoby jakoś przeorganizować, zmienić, przewartościować. Bo jest patologicznie źle.


Poniżej zabawne sytuacje z miejsca iście niezabawnego

1. Poznań. Lipiec 2017, moja mama ze złamaną ręką spędza na SORze ok. 7 godzin.
Patologia dosłownie, jak można ze złamaniem, z opuchlizną i w stanie dość niefajnym spędzić tyle czasu w poczekalni
 Przed mamą do gabinetu wchodzi (po wielu godzinach oczekiwania) pani ok. 65-70 lat.
Wchodzi i po minutce wychodzi, bo zostaje wysłana do szpitalnej apteki po szynę.
Szyny w gabinecie się skończyły i jak pani chce mieć ją założoną, niech idzie i sobie kupi.
Więc idzie, wchodzi po kolejnym odczekaniu swego do gabinetu, po chwili wychodzi wściekła.
Szyna jednak niepotrzebna, kazali iść jej ponownie do apteki i zwrócić.
No tak, co się pani będzie nudzić w poczekalni, jak może się pani przespacerować na trasie gabinet - korytarz - apteka - korytarz - gabinet.
Spacerek to przecież ruch, a ruch to zdrowie.
A że panią boli ? Aha, to trudno, życie też boli.

2. Ta sama pani, po kolejnym spacerku wychodzi z gabinetu purpurowa.
Ktoś ją pyta co się stało.

- Wie pani, co mi powiedzieli ?
- Nie
- Lekarz powiedział, że jakbym była w jego wieku, to opłacałoby się jeszcze operować.
Ale w moim to już nie warto. Złamanie jest takie, że ręka zostanie pokrzywiona do końca życia.
Nie warto już operować .. - pani spogląda z niedowierzaniem i smutkiem na słuchających..


Kurtyna
(kurwa)


3. Tym razem ja odwiedzam SOR, ten sam zresztą.
Szczegóły w poście z lutego 2018.

Brakuje łóżek, wywalają mnie na krzesło. Dobra, nie wywalają, a proszą, abym przeszła na krzesło. Czuję się tak kiepsko, że oczywiście siadam nie tam gdzie powinnam.
Każą mi spadać na inne krzesło, to jest ich. Ich - personelu medycznego.
Siedzę sobie i czekam dalej, SORy to świetna nauka czekania.  Na cud, na uśmierzenie bólu, na nadzieję. I na wypis, który pozwoli prędkim krokiem oddalić się z tego miejsca.

Obok siedzi kobieta w wieku, który trudno mi oszacować. Może ma 55 lat, może 60, a może 65.
Dostaje wypis. Prosi lekarkę o pomoc, od razu widać, że boli ją strasznie. Nie wiem co, ale widzę ból. Otwiera dużą torebkę, którą wypełniają tabletki przeciwbólowe. Nie pomagają.

Młodziutka, drobna lekarka z ogromną charyzmą zwraca się do niej:

"A co pani myślała, że my tu panią uzdrowimy ?
Jeśli panią bolało, to i boleć będzie. Czy tutaj czy w domu czy na oddziale.
Wiadomo, że boleć nie przestanie. Do widzenia"

 Ta młoda dziewczyna wypowiedziała te słowa takim zabawnym tonem, że w niezbyt przyjemnej  sytuacji zabrzmiały jednak dość... zabawnie.
Ostro, ale aż się uśmiechnęłam.


4. Skoro trafiłam na SOR, a objawy wyglądają poważnie, muszą sprawdzić serce. Ból promieniuje albo od serca albo od kręgosłupa.
Ok, spoko.
Bardzo sympatyczna lekarka, do której jako jedynej tu czuję instynktowną sympatię coś tam bada i stwierdza, że chyba ok, bo
"głośniejszych szumów nie słyszę, delikatnych chyba też nie,  ale tu taki hałas i zamieszanie, że nie jestem pewna"

Aha ..


5.  SOR w Bielsku-Białej, gdzie trafiam wraz z koleżanką.
Sytuacja poważna, trzeba coś zrobić z krwotokiem. Krew się leje, ona osłabiona, ja zdezorientowana.
Na oddziale kolejka jak za komuny po mydło i masło. Naprawdę.
Mimo, iż na szczęście stanie w kolejce za komuny mnie nie dotyczyło, to jednak dużo, oj dużo o nich się nasłuchałam..

Każą czekać. Zarejestrować się i czekać. Na wezwanie, które kiedyś nastąpi. 

Tłum w poczekalni zastygł w oczekującym bezruchu.
Kolejka się nie rusza. Mija pół godziny, godzina, dwie.... Nic, zero ruchu.
W końcu koleżanka wchodzi do gabinetu i pyta czy wiadomo ile jeszcze trzeba czekać i co właściwie zamierzają z nią zrobić, skoro krwotok ustał.

W odpowiedzi słyszy, że ma czekać, ale już jej nie pomogą, bo jedyna lekarka, która jest z tej specjalizacji skończyła dyżur. Ahaaaaaa ....
Co zatem zamierzają ? Ano, niewiele, wypiszą jej receptę jak chce. Na lek, który - o ironio - ma w domu. Zresztą bez recepty też go otrzyma.

Jedna pani z poczekalni, czekająca w kolejce ze swoim schorowanym, ok. 90-letnim tatą także zaczyna się irytować. Czeka od wczesnego ranka, właśnie nastaje popołudnie i ojciec jest zmęczony, źle się czuje, musi coś zjeść. A reakcji żadnej.


Czekać, panie, czekać.
Tylko na co, na zbawienie czy na lepsze czasy ?