środa, 15 lutego 2017

XII Liceum Ogólnokształcące we wspomnieniach absolwentki


 Moje LO i chwile w nim spędzone z perspektywy czasu jawią się jako ważny czas.

Nie wszystko było fajne i łatwe, męczyłam się tam okrutnie wiele razy.
Gdyby ktoś zapytał czym były dla mnie lekcje matematyki, odpowiedziałabym bez wahania: udręką.
Zabrały mi wiele energii i czasu, który mogłabym poświęcić chociażby na doszkolenie się z języków obcych.
Zaliczenie fizyki zawdzięczam tylko dobrej woli pani od tego przedmiotu, która trochę w życiu przeszła i chyba instynktownie czuła, że z niektórych jednostek niewiele da się wykrzesać.
Np. z takich jak ja, dla których te licealne zadania brzmiały tak samo niedorzecznie jak czarna magia.
Fizyka fizyką, a człowiek człowiekiem i dziś mogę pani od fizyki podziękować za szansę daną totalnej humanistce, która bujała sobie w obłokach zamiast w końcu zejść na ziemię.

Przed fizyką często spędzaliśmy czas przy szerokim oknie, spoglądając na pociągi, mijające stację Poznań Garbary.  Niejeden raz wolałabym wskoczyć do któregoś pociągu i pojechać w świat zamiast iść na lekcję z przedmiotów ścisłych.


Liceum to nie mury, to ludzie właśnie. 
Ludzie, którzy pojawili się na mojej drodze w czasie dość spokojnego, ale jednak kształtowania się osobowości.

Polonistka, dzięki której przeczytałam więcej lektur niż zakładał program.
Sięgnęłam po wiele książek i wiele z nich wyciągnęłam dla siebie. Holocaust, literaturę współczesną moja klasa 'przerobiła' trochę dokładniej, z czego bardzo się cieszę.
Zeszyty od języka polskiego są pełne genialnych myśli, wniosków, opisów, z których mogę czerpać po prostu w ..  życiu.


Wuefistka, której los nie rozpieszczał, oprócz aerobiku i tańca nauczyła nas, że gdy pojawia się problem, należy go rozwiązać.
Powtarzała nam często, że ciało jest stworzone do ruchu, o czym przez wiele lat pamiętałam intensywnie trenując prawie codziennie aerobik, a przez ostatnie 2 -3 lata lekko zapomniałam. Od wczoraj  te słowa ponownie nabrały znaczenia.
"Gdy masz trudności z wykonaniem jakiegoś ćwiczenia, od dziś powinno stać się ono twoim ulubionym" - powtarzała nam często.

Wraz z żeńską częścią klasy siedziałyśmy więc w świetlicy na podłodze i rozmawiałyśmy, słuchając kogoś, kto był od nas mądrzejszy w wiedzę i w doświadczenie.
Hatha joga w tamtych czasach na licealnym w-fie naprawdę stanowiła coś, co należy docenić.
Wiele z nas doceniło, ale pewnie po latach. Jako osoba nieznosząca koszykówki i siatkówki, lubiłam te lekcje - spokojne 45 minut często o 7 30 rano, podczas których można było wschłuchać się w swoje ciało, w siebie, zrelaksować  przed cięższymi przedmiotami.
Panią od w-fu spotkałam kiedyś po skończeniu liceum, na obiedzie w jakiejś poznańskiej stołówce. Nie wiem co dziś u niej słychać, czy jeszcze pracuje w tym ogólniaku, ale wspominam ją miło. 



Chociaż dzisiaj utrzymuję kontakt z garstką ludzi z tamtego czasu, wspominam swoje licealne lata bardzo dobrze.
LO to jeszcze dzieciństwo, nastoletni, beztroski czas, odmierzany sprawdzianem z matematyki i odpytywaniem z angielskiego.
Największy problem w tamtych latach stanowiło oblanie kartkówki z matmy i strach przed historią w pierwszej klasie. Niechęć do paru koleżanek w klasie i przygotowania do matury, która jawiła się jako coś nieznanego, acz fascynującego.
Z jaką przyjemnością powtarzałam język polski do matury, 'przejazd' przez epoki był świetną rozrywką - musicie uwierzyć na słowo :)

LO to i inne wspomnienia..  To i K., poznany przecież w murach naszego liceum ..
Studniówka, odbywająca się na szkolnej sali gimnastycznej.
I ona -  matura, którą mimo stresu wspominam bardzo przyjemnie.
Przedmaturalna impreza, która - nie przesadzam, naprawdę - wywarła wpływ na całe moje życie.

Pamiętam, że płakałam na oficjalnym zakończeniu szkoły, stałam na schodach wejściowych i płakałam, że to już koniec. Bo ja naprawdę lubiłam to miejsce, tą szkołę, te lekcje i te przerwy. Gdyby tak nie było, nie napisałabym tego posta, bo i po co.
Mimo uczenia się przedmiotów, które niewiele mnie obchodziły jak np. biologii, polubiłam te szkolne sale i korytarze. Swoją drugą ławkę. Szkolną świetlicę. Salkę, w której w I klasie odbywała się religia. Lubiłam dyżury, które każda klasa odbywała w szatni, przyjmując i wydając kurtki.

Chciałabym tam wrócić, na dzień albo dwa i spojrzeć w oczy sobie sprzed lat.
Tamtej młodziutkiej, wrażliwej, beztroskiej i naiwnej nastolatce .. Marzycielce, która po szkole pisywała opowiadania.

Liceum ma i swoją gorzką stronę i nie mam tu na myśli męczenia się z przedmiotami ścisłymi.
Dorosłam i dojrzałam 4 lata po opuszczeniu jego murów, wraz z odejściem K.
Gdy wspominam licealne lata, widzę K. na szkolnym korytarzu, przed salą do biologii. Drugie piętro, sala zaraz przy schodach.
Później widzę go przy sali do historii, pierwsze piętro, gdzie pokazuje mi mapkę. Widzę go bardzo wyraźnie mimo upływu lat. W sali od historii spędziłam zresztą wiele godzin, bo gdy po 2 latach bycia w klasie o profilu ogólnym przyszło nam wybierać profil (tak, tak, dopiero po 2 klasie), a mając do wyboru: matematykę (yh...), biologię (no cóż..) i historię, bez zastanowienia zdecydowałam się na trzecią opcję i od tego czasu 6 godzin historii w tygodniu stało się moją codziennością.

Pewnie zawsze z przyjemnością będę wspominać w-fy na cytadeli, gdy na naszej szkolnej sali gimnastycznej zawalił się sufit. I sprawdziany z polskiego i ostatnie lekcje, na których myślało się już o wyjściu na dwór i tamte przyjaźnie i parę rozmów ...
Klasę maturalną, gdy nauczyciele traktowali nas już trochę inaczej, jak prawie dorosłych, mimo, że nadal byliśmy dzieciakami.
Lubiłam moją 'dwunastkę', dała mi sporo cennych życiowych lekcji, nauczyła troszkę o ludziach.

Może to był taki czas pomiędzy byciem dzieckiem a dorosłym ?
Dobry, licealny czas, do którego za dziesiąt lat będzie się wracać z uśmiechem na ustach ..

Nie jest ważne ile dziś zostało nam w głowie z tangensów i cotangensów.  Większe znaczenie ma dla mnie to, że matematyczka okazała mi dużo serca gdy mozoliłam się z tą znienawidzoną przeze mnie matmą.

Od czasu skończenia ogólniaka byłam tam tylko raz - tego samego roku, w wakacje, gdy moja koleżanka poprawiała maturę. Przejeżdżałam i przechodziłam obok wiele razy,  ale nigdy już nie weszłam do środka. Bo po co ?

Licealny rozdział zamknięty, niczego nie da się ani poprawić ani zmienić. Moja klasa nigdy nie była zgrana, raczej każdy po lekcjach wracał do swojego świata. Nie spotykamy się, nie świętujemy kolejnych rocznic matury. Fajnie byłoby się kiedyś spotkać, jednak obawiam się, że po paru chwilach radość ze spotkania po latach by zgasła. Jeśli nie wytworzyła się między nami więź, gdy byliśmy nastolatkami i spędzaliśmy ze sobą codziennie wiele godzin, trudno szukać takiej więzi po latach.
Smutne, lecz prawdziwe.
Szkoda, że nie jeździliśmy na szkolne wycieczki, na nich mielibyśmy szansę bardziej się poznać i zgrać.

Bliższe osoby znalazłam w równoległych klasach, bo ja jak to ja z reguły bywałam nie tam, gdzie większość.


Na zdjęciu powyżej: droga do LO, którą przemierzałam w różnych nastrojach tyleeeee razy...

Pamiętam rozmaite dwunastkowe sytuacje..

Historyczkę, która uczyła nas w I klasie i nie zwracała się do nas imieniem, tylko numerem z dziennika. Stoły w jej klasie były poustawiane wokół sali, a my przestraszeni siedzieliśmy według kolejności alfabetycznej.

Panią od biologii, z którą mieliśmy lekcje w I i w III klasie. Lubiłam ją i dzięki niej lekcje biologii jakoś bezboleśnie mijały. Prosiła, abyśmy ważniejsze rzeczy zapisywali od wielkiej, kolorowej kropy.  I twierdziła, że jesteśmy rozmemłani. No cóż, tacy byliśmy :)

Nauczycielka historii z II klasy nauczyła mnie najwięcej, opowiadała historię ciekawie, z pasją.
Szkoda, że tylko przez rok mieliśmy z nią zajęcia.

Polonistka, nasza wychowawczyni, która pewnego dnia przyłapała nas (koleżankę), swoją klasę na grzebaniu w jej rzeczach w poszukiwaniu pytań na kartkówkę ze znajomości lektur. Zawiedliśmy ją wtedy jako jej klasa..

Lekcje religii w klasie maturalnej, na które uczęszczała tylko połowa klasy i dopiero wtedy w mniejszym gronie zajęcia te nabrały sensu. Ksiądz traktował nas jako dorosłych i wraz z nami delikatnie rozmawiał np. o lekturach, o szkolnym życiu. Szkoda, że tylko delikatnie, mógł bardziej pociągnąć wiele tematów. Na zakończenie szkoły podarował każdemu karteluszkę z przesłaniem i swoistym błogosławieństwem na dorosłe życie. Noszę ją w portfelu calutki czas.

Zdarzały się momenty zabawne, wzruszające, trudne, miłe, jak to w liceum. Parę intensywnych szkolnych lat, które minęły bardzo szybko..

Na fali popularności serwisu społecznościowego nasza-klasa.pl na chwilę odnowiliśmy licealno-wirtualną relację. Klasowa buntowniczka - jak to zwykle w życiu bywa - odkryła swą kobiecość.
Najbardziej ogarnięty chłopak w klasie opuścił Polskę, by w Europie zawalczyć o swoje marzenia.
Sympatyczna i skromna dziewczyna, którą zawsze lubiłam, ale z którą jednak nigdy nie nawiązałam bliższej relacji,  urodziła córeczkę.
Chwilowe rozmowy, wspomnienia, zdjęcia. Minęły tak samo jak popularność tejże strony.
Jedni mieli więcej szczęścia, inni mniej. Życie.