piątek, 2 czerwca 2017

Autostop i Ania. Przygód parę.

Pierwszy raz jechałam stopem w ... I klasie LO.
Był to całkowity przypadek. Dojeżdżałyśmy wraz z dwoma koleżankami, Aga i Adą 20 km do ogólniaka. Z dojazdem bywało różnie, czasem trzeba było kombinować.
Pewnego dnia dojechałyśmy autobusem prawie do naszej podpoznańskiej miejscowości. Prawie, bo zostało nam do domu jeszcze ok. 6 -7 km.
Najbliższy autobus miał jechać za dość długi czas, Ada wpadła więc na pomysł, ze złapiemy stopa.
Nastoletnia Ania nie wiedziała co o tym myśleć, nigdy nie miała do czynienia z takim sposobem nawet nie podróżowania, co dojazdu.

Złapałyśmy więc wspomnianego stopa, starszy pan podwiózł nas ok. 5 km.
Ada była prawie w domu, ja i Aga podreptałyśmy dalej jeszcze kawałek.

Przez wiele lat zapomniałam o autostopie. Jeździłam pociągami, autobusami, a gdy w wieku 19 lat zdałam na prawo jazdy, także autem.

Mijały lata, nadarzały się kolejne okazje do stopowania. Był rok bodajże 2011.
Raz gdy utknęłyśmy z Justyną w jakiejś niewielkiej miejscowości, a na autobus nie można było liczyć (niby jakiś czasem jeździł, chyba raz dziennie, a tego dnia już odjechał albo wypadł), łapanie stopa wydało się jedyną możliwością wydostania z tejże miejscowości i dotarcie do Sandomierza.

Najpierw dwóch sympatycznych młodych <młodszych od nas> chłopaków podwiozło nas do sąsiedniej miejscowości. Pamiętam, że jeden z nich miał nogę (?) w gipsie.
Gdy okazało się, że z tej miejscowości także nie jesteśmy w stanie się wydostać, zawieźli nas na drogę wylotową.
Stamtąd zgarnęło nas dwóch średnio wyglądających panów dość luksusowym autkiem.
Nie wyglądali zbyt zachęcająco, czułam lekki lęk, tym bardziej, że sunęliśmy (to odpowiednie słowo)  po świetnej drodze, otoczonej lasami.
Panowie chyba byli zatroskani naszym losem, bo postanowili zawieźć nas do Mielca (zgadza się, Justyna ?) na dworzec PKS i poczekać aż wsiądziemy do  PKSa z napisem Sandomierz.
Na dworcu postanowili uciąć sobie pogawędkę z policjantami, którzy wyglądali na ich dobrych kumpli.
Do Sandomierza, do którego coś mnie ciągnęło, dojechałyśmy już grzecznie autobusem.
Żeby nie dźwigać plecaków, zostawiłyśmy je w restauracji/barze, trochę na pastwę losu, ale komu się chce tachać wielki plecak jak nie trzeba ? :P

Pamiętny był także stop na trasie Poznań-Gdańsk/Osłonino.
Na stopa wybrałam się także z Justyną, nowo poznaną w zasadzie. Umówiłyśmy się przez FB, rano poznałyśmy się na przystanku autobusowym gdzieś w okolicach ul. Głównej. Nasze poznanie polegało na krótkiej rozmowie "Cześć. Jestem Ania", "Hej. Ja Justyna. To jedziemy?". "Jedziemy" :)
I pojechałyśmy.  Jeśli dobrze pamiętam, na 8 stopów.
Jeden z kierowców, z którym jechałyśmy od Gniezna aż po Kwidzyń, troszkę nam poopowiadał. Nawet nie troszkę, on nam streścił historię swego życia, szokując nas wyznaniami typu "Nie kochałem mojej żony, ale nie chciałem jej zostawić. Na szczęście nie musiałem, bo raz wyszła z domu i zginęła w wypadku". Na nasze zaskoczone miny zareagował zdziwieniem. Szokował nas dalej, opowiadając o córce i trzech synach, którzy rzekomo mocno nie przeżyli śmierci matki (nie uwierzę w to) i szybko zżyli się z jego kolejną partnerką i jej synem. Nie oszczędził nam szczegółów poznania tej kobiety. W Kwidzyniu poczułam ulgę gdy wysiadłyśmy. Nieważne czy opowiadana historia była prawdą czy fikcją, czułam się zmęczona.
Nigdy nie wiesz czy kierowca zwierza Ci się ze swoich problemów czy wymyśla bajki. Zresztą jakie to ma znaczenie ?


Autostop ma swoje zalety, ma też i wady.
To nieprawda, że kierowcy ot tak postanawiają Cię podrzucić, często dodając kilometrów.
Oni często pragną z kimś porozmawiać i posłuchać tego co Ty masz do powiedzenia.
Tak to w zasadzie działa: ktoś Cię podwiezie, ale chce pogadać, zwierzyć się ze swoich trosk osobie, której prawdopodobnie nigdy więcej już nie spotka.

Czasem nie chce się rozmawiać, wtedy najlepiej jeśli nasz stopowy towarzysz utnie sobie pogawędkę z kierowcą. Chamskie jest milczenie, gdy kierowca aż się  rwie do rozmowy. Nie na tym to polega, by sobie po prostu podjechać za darmo.


Nie jestem wyjadaczką autostopową, czasami z premedytacją wybieram polskiego busa albo pociąg, bo ... nie nie mam ochoty rozmawiać albo chcę pobyć sama.
Jednak od czasu do czasu lubię pojeździć stopem, posłuchać ludzkich, pokręconych historii, postać na poboczu drogi z wyciągniętym kciukiem, pomazanym markerem kartonem i beztroskim uśmiechem. Uwielbiam adrenalinę, towarzyszącą stopowi.

Nigdy nie jeżdżę sama. W dwójkę jest raźniej i bezpieczniej, zdecydowanie.
Kręciło mnie wprawdzie samotne stopowanie, ale ze względu na rodzinę odpuściłam je sobie.
Niech (odpukać) coś by się stało i co oni by zrobili ?  Nie potrafię być pieprzoną egoistką i myśleć tylko o swojej zabawie. Wiadomo, że wsiadając do auta nieznajomej osoby, nawet w parę osób, zawsze można mieć pecha. Ale ja niezmiennie wierzę w ludzi i w świat :)
By nie kusić losu, postanowiłam dawno temu, że nie będę jeździła w ten sposób sama i tyle.

Opiszę kiedyś swoje stopowe wyprawy, na dziś wystarczy.