poniedziałek, 30 marca 2015

Kilka marcowych godzin w Łodzi

23.03.2015 - Łódź

Łódź Kaliską powitałam jeszcze lekko zaspana, ale po chwili ogarnęłam się i wsiadłam w tramwaj, jadący na Zieloną/Piotrkowską.
I oto dotarłam do miasta, które ma w sobie coś fascynującego i zniechęcającego zarazem.
Miło było spotkać się z koleżanką, której nie widziałam ponad rok.
Pokazała mi kawałek miasta, w którym od niedawna mieszka; zabrała na pyszne naleśniki, kawę i zapiekankę :)

Wybrałyśmy się do znanej łódzkiej Manufaktury.
Manufaktura to wielkie centrum handlowo-rozrywkowe, naprawdę ogromne, przypominające ... miasto w mieście.
Powstała na terenie dawnej fabryki Izraela Poznańskiego.
Jej przebudowa musiała kosztować sporo pracy, czasu i pieniędzy ..
Zachowano pofabryczny charakter tego miejsca, co moim zdaniem jest ogromnym plusem.
Czerwona, surowa cegła, piękne latarnie, fontanny, przystanek - jakbym miała okreslić jednym słowem cały kompleks Manufaktury, użyłabym rzeczownika: spójność.
Wszystko tu pasuje, nic się nie gryzie, nie szokuje..



+ wielkanocny akcent w formie gigantycznej pisanki:

Ogólnie mówiąc nie lubię centr handlowych - miejsc bez duszy.
Manufaktura nie jest typowym centrum - wprawdzie ma część handlową, gdzie można zrobić zakupy, ma też sieciowe kino, których z reguły unikam. Ale podoba mi się jej jakby ryneczek, latarnie, przypominające te ze spektaklu 'Mistrza i Małgorzaty', wystawianego w poznańskim Teatrze Polskim, całe zewnętrzne otoczenie. Mieści się tam również Muzeum Fabryki, ale dotarłam tam w poniedziałek, więc niestety było nieczynne.
W sumie dość ciekawe miejsce, przy okazji wizyty w Łodzi moim zdaniem warto na chwilę się tam wybrać.

Kontynuowałam spacer po centrum, miałam jeszcze ponad 2 godziny wolnego i jak zwykle żadnego planu.
Mój wzrok przykuły detale architektoniczne łódzkich kamienic:
oraz pozostałości z miejsc, których chyba już nie ma:

I znowu - zrujnowane miejsca obok odrestaurowanych ...
 
Za każdym razem odkrywam w Łodzi coś ładnego i coś, co lekko szokuje ..
Gdy wybiorę się kolejny raz chciałabym wybrać się do SEMAFORA oraz przejść ul. Piotrkowską
od katedry aż do końca ulicy, czyli do Pl. Niepodległości.

Dwa oblicza Łodzi

Łódź - leży tak blisko od Poznania, a tak słabo ją znam.
Przejeżdżałam przez to miasto parę razy - przy okazji, nie zatrzymując się nigdy na dłużej.
Często słyszałam, że Łódź to najbrzydsze miasto w Polsce i że nic tam nie ma.
Nic, poza filmówką.

Na I roku studiów miałam w grupie Asię- koleżankę z Łasku pod Łodzią, która na pytanie czy nie chciała studiować w Łodzi odpowiadała prawie obrażona, że nie znosi tego miasta i chciała stamtąd uciec.
Zapytana co jest ładnego w Łodzi patrzyła z politowaniem na pytającego :D
Twierdziła, że Łódź to ulica Piotrkowska i lepiej pod żadnym pozorem z niej nie zbaczać.

W listopadzie spędziłam w tym mieście ok. 8 godzin.
Towarzyszyły mi mieszane uczucia - z jednej strony przepiękne, odrestaurowane kamienice powalały swą urodą, z drugiej - w samym centrum są miejsca przypominające totalne ruiny..

Może urok Łodzi polega na takich właśnie kontrastach ?


Miasto przenikania się piękna i brzydoty.
Miasto, które zaciekawia i nie od razu ukazuje wszystko, co ma do zaoferowania.
Z pewnością ma wiele miejsc wartych odwiedzenia, ale potrzeba więcej czasu niż ja go miałam.

Spotyka się pozostałości z czasów, które raczej już należą do przeszłości.


Jak i niebanalne murale:
 
Łódzki Teatr Nowy kusi, by wybrać się na spektakl "Klajster" -  już sam plakat wygląda zachęcająco:

 
Zdarzają się i takie widoki jak:
 
 
i:

Jak przystało na kociarę, musiałam uwiecznić jakiegoś łódzkiego sierściuszka:

Jest i słynny Miś Uszatek, którego stworzył pisarz Czesław Janczarski, w łódzkim SEMAFORZE natomiast wyprodukowano serial animowany o tym sympatycznym misiu.
 
Oraz pewna niezwykła kamienica, która wyjątkowo przypadła mi do gustu:
 
Tego listopadowego dnia przeszłam dość spory odcinek ul. Piotrkowskiej - od Placu Wolności do katedry. Pogoda była iście wiosenna. Trudno było uwierzyć, że to naprawdę listopad - jedynie całkowite ciemności około godziny 16 wskazywały, że to jednak jakiś 'szary' miesiąc.

Wydaje mi się, że jakbym nie zawędrowała w boczne uliczki i na pewien jarmark, przeszłabym całą długość tej ulicy.
Katedrę zwiedzałam w biegu, nie wiem co kryje Piotrkowska za nią, ale kiedyś chciałabym się przekonać.

W marcu ponownie odwiedziłam Łódź. Czasu miałam jeszcze mniej niż w listopadzie. Musiałam odpuścić sobie SEMAFOR, ale podobno co się odwlecze ... :)
Relacja z marca będzie za jakiś czas. Może krótszy niż z listopadowej wizyty w marcu :)


środa, 11 marca 2015

Wieczorne rozmyślania o wieczornych rozmyślaniach

Zabawne jak coś, co wieczorem urasta do rangi wielkiego, wręcz gigantycznego problemu, rano wydaje się - ot taką - kolejną przeszkodą, którą dość sprawnie da się przeskoczyć.
Ile energii marnujemy, rozmyślając późną porą co by tu zrobić, aby się z czymś uporać..
Po czym wstajemy rano, pełni nowych sił oraz pomysłów i z zaskakującą łatwością dajemy radę wszystko 'schaffnąć'..

I po co ten stres ?

Nieraz sama się zastanawiam czy naprawdę muszę się denerwować czymś, co ma niewielkie znaczenie i z czym wiem, że sobie poradzę. Bo muszę sobie poradzić. Nie ma innego wyjścia :)

Jeszcze muszę nad sobą pracować - nauczyć się spokojniej podchodzić do stresujących sytuacji, bardziej luzacko.





niedziela, 8 marca 2015

A kiedyś ..

A kiedyś ... kiedyś nadejdzie taki moment, gdy stwierdzę, że olewam te wszystkie wyjazdy, wypady, wyjścia... Gdy dojdę do wniosku, że już się na jakiś czas nimi zapchałam i powiem STOP - chcę mieć córkę ..

Chcę móc uczestniczyć w procesie dorastania małej królewny, obserwować jej oczami świat ..
Pleść warkoczyki, których jeszcze zbytnio zaplatać nie potrafię..
Na sobie się nie nauczyłam, nie wyszło jakoś.
Chcę dzień po dniu być obok niej i na tyle na ile to możliwe chronić ją przed ciemniejszymi stronami życia.
Nauczyć się trudnej sztuki wypośrodkowania - nie być nigdy zbyt opiekuńczą, lecz być tak blisko niej, by zawsze - przez całe życie - wiedziała, że jestem i jestem zawsze po jej stronie..

A wyjazdy ? Da się wszystko pogodzić, zachowując rozsądek i umiar można podróżować nawet z małym dzieckiem.
Coś, co pokoleniu naszych rodziców nie mieściło się w głowie, dziś nie stanowi problemu.
I nieraz słyszę, jak np. moja ciocia się krzywi, słysząc o pięciomiesięcznym dziecku, które rodzice wnoszą choćby na Śnieżkę.
Bo kiedyś tak nie było, kiedyś siedziało się z dziećmi w domu..
No cóż, czasy się zmieniają..
Kiedyś nie było takich możliwości, dziś się pojawiają, więc dlaczego by z nich nie skorzystać ?

poniedziałek, 2 marca 2015

Komentarz zbędny

" .. przyjdzie taki moment,
że nikt Cię nie ochroni.
Przed samą sobą,
przed Twym wyborem .. '

             ..

niedziela, 1 marca 2015

Bo to rodzina..

Są relacje, które staram się mocno ograniczać z prostego powodu - męczą mnie jak cholera.
Tak jak towarzystwo M.

Nasze drogi od dzieciństwa mocno się rozeszły.
Każda poszła w inną stronę i obecnie każda znajduje się w innej rzeczywistości.
Ona nie rozumie mojego świata, ja - jej.

Jeszcze parę lat temu potrafiłyśmy w miarę się porozumieć.
Dziś ta relacja jest sztucznie utrzymywana przy życiu - 'bo to rodzina'.

Nie cieszą mnie spotkania z nią, wymuszone rozmowy..
Przykre to, ale tak jest :(
Denerwuje mnie jej nalegania na spotkanie, bo 'dawno się nie widziałyśmy', 'mogłybyśmy się spotkać i pogadać'.

M. wpadła do mnie we wtorek, później jechałyśmy razem do Poznania.
Rozmowa z nią często polega na tym, że ona non stop nawija, od czasu do czasu łaskawie pozwalając powiedzieć mi parę słów, których i tak nie zawsze słucha, ponieważ w tym krótkim czasie myśli już o czym dalej opowiadać. Przerywa mi i nawija dalej.
Najgorsze jest to, że niespecjalnie mnie obchodzi to, o czym ona mówi.
Z grzeczności wysłuchuję, a gdy już mocno się nudzę, odpływam myślami daleeeeko..
Czasem bardzo daleko.

Co mnie obchodzą problemy jej faceta z byłą partnerką, która ciągle mu jazdy robi..
Nie mój cyrk, nie moje małpki w nim.
I tak nie jestem w stanie zaradzić takim kłopotom, bo nie dość, że praktycznie nie znam ludzi, to jeszcze słyszę tylko relację jednej strony.
Nie da się obiektywnie ocenić sytuacji, jeśli nie zna się argumentacji wszystkich zainteresowanych stron.
Po co ona mi to opowiada ?
Gdy mówię, że nie interesuje mnie to, jakbym mówiła do ściany..
'Ale słuchaj, wiesz co mi powiedział jego ojciec?' - pyta M., nie czekając na moją odpowiedź, chyba spodziewając się, że zabrzmi ona nie tak, jakby sobie życzyła.
'Powiedział mi - kontynuuje - że wszyscy mówili mu (jej facetowi), że to nie jest dziewczyna dla niego'
(Ok, ale co mnie to w ogóle obchodzi ??)
To mógł posłuchać - odpowiadam obojętnie, licząc na zakończenie tematu


- Mogę wejść u Ciebie na FB ? - pyta M., zmieniając temat
- Jasne. Ale - błagam - nie każ mi oglądać zdjęć żadnej Kasi/Zosi/Piotrka i wszystkich świętych.
- Ale muszę Ci kogoś pokazać.
(Wzdycham, wiedząc, że zaraz włączy mi Jakiegoś Kogoś, kogo los wisi mi i powiewa, mówiąc kolokwialnie)
I pokazuje mi Kogoś-Tam-z-Kimś-Tam-Gdzieś-Tam.

Mój brat pyta dlaczego okazuję swoją irytację, przecież ona to widzi.
Cholera, chyba nie widzi.. Albo nie chce widzieć.
Albo chce się po prostu wygadać, wyrzucić z siebie stosy słów.

Kiedyś, gdy mieszkałam w Bydgoszczy, M. wpadła do mnie na weekend.
Oficjalny powód odwiedzin brzmiał: chęć zwiedzenia miasta.
Nie miasto ją interesowało, lecz 2,5 dnia wygadywania się.
Po jej wyjeździe odetchnęłam z ulgą i padłam na twarz.
Byłam psychicznie wykończona..

Drażni mnie wścibstwo M.
Gdy w miniony wtorek poprosiłam, by chwilkę poczekała, bo chciałam rozczesać/związać włosy przed wyjazdem i się przebrać, zanim zdążyłam wyjść z pokoju, M. już wertowała mój notes z zapiskami :/
O otwieraniu szafy i zaglądania do moich szuflad, już nie mam siły mówić...
Tak samo o przeglądzie wszystkiego co leży na półkach + używaniu bez mojej zgody np. błyszczyka - a przecież doskonale wie, że nie znoszę jak ktoś grzebie w moich rzeczach i używa czegoś, czego nie mam w zwyczaju pożyczać :/
Wie, ale nie dociera to do niej...
Eh ...

Pamiętam, jak kiedyś mi opowiadała co jakaś jej znajoma trzyma w ... szufladzie (!) i co znalazła na półce u swojego brata 10 lat temu - opadły mi ręce ...
Nie mam sił na takie coś :(

Ograniczam częstotliwość spotkań z nią jak mogę..
Chętnie zredukowałabym je do 2 w roku, ale natrafiam na jej bunt.

Nie zraża ją fakt, że nie mamy wspólnych tematów, zainteresowań..

Nie mogę zerwać kontaktu, bo będzie burza w rodzinie ..
Nie chcę zmuszać się do utrzymywania relacji na siłę, a tak to wygląda od dłuższego czasu ...

Gdy pisze do mnie i zaprasza na 'babski wieczór' mam ochotę uciekać jak najdalej.
Odrzucam zaproszenie od dłuższego czasu, ale jej to oczywiście nie zraża..
Tylko dlaczego ?
Dlaczego nie chce zrozumieć, że rozminęłyśmy się życiowo i poglądowo ?

Bywam wredną małpą, nie twierdzę, że nie :)
Tylko dlaczego tak jej zależy na utrzymywaniu na siłę kontaktu ze znudzoną jej towarzystwem .. zołzą ?

Cudze okna

Gdy zapadnie zmrok, a ja gdzieś krążę po mieście, lubię ... zaglądać ludziom w okna.
Trochę bezczelnie przyglądać się rozświetlonym pomieszczeniom, w których ktoś przygotowuje obiad czy pochyla się nad monitorem komputera.
Ciepło czyjegoś domu kontrastuje z ciemnością, panującą na zewnątrz.

Lubię słuchać kropli deszczu, dudniących o szybę.
Najbardziej wówczas, gdy na dworze szaleje ulewa, a ja nie muszę już nigdzie wychodzić :)