piątek, 24 sierpnia 2018

Przepraszam, że jestem taka nudna

Nie opowiem Wam o wielkich imprezach, z których wracałam nad ranem w stanie przyjemnego upojenia. Nie opiszę też szalonych tańców na stole ze szpilkami w dłoni. (o jej, obecnie nie mam ani jednej pary szpilek). Ani całonocnych wędrówek od pubu do pubu. Nie pochwalę się ile flaszek opróżniłam podczas pamiętnej balangi, tej, na którą zeszło się pół Poznania.

Nie przeczytacie tu jak zorganizowałam imprezę dla 200 osób i kto na niej najdalej rzygał. Z balkonu.

Nie mogę Wam nawet opisać ekscesów narkotykowych, a te pewnie mogłyby być ciekawe.

Tylko, że nie mam o nich pojęcia. Tak samo jak o imprezach, na które schodzi się 500 osób.

Unikam takich.

Przepraszam, nudziara ze mnie straszna.
Nie palę, a co gorsza - dym papierosowy podrażnia mi (nadwrażliwe) oczy.
Wkurza mnie gdy ktoś dmucha mi dymem w twarz, co mam w zwyczaju takiej osobie okazywać. Czasem w sposób niezbyt miły.

Nie próbowałam narkotyków. Nawet takich banalnych i delikatnych jak trawka. Nieszkodliwych i zabawnych, jak guma do żucia przecież.


Jakoś nie po drodze nam było.
Przeczytałam za to wiele książek o uzależnieniach i uważam, że są one całkiem ciekawe. Książki, bo o odlocie po kokainie nie mogę nic interesującego powiedzieć. Za to chętnie posłucham :)

Piję alkohol, ale - o zgrozo - znam swój organizm i wyczuwam kiedy ten stawia mi opór.
Lubię wódkę, ale nie od razu literka na raz. No i z sokiem. Albo najlepiej w formie drinka. Słodkiego.

Smaku piwa nie znoszę, czym niezmiennie wprawiam znajomych i nieznajomych w osłupienie.
Zastępuję piwo winem, drinkiem i czym tam się da, byle tylko nie musieć sączyć tej goryczy przez parę godzin.

Nie kręcą mnie nocne (dzienne też niespecjalnie) kluby, bo po ich przekroczeniu mój introwertyzm gwałtownie się budzi i zaczyna skomleć.
Jestem zbyt leniwa, by przekrzykiwać się przez stolik. I robić jakieś zabawne miny, sugerujące udawanie, że słyszę co do mnie wrzeszczysz.

Nie przyjmuję drinków od jakichś podchmielonych kolesi (Chociaż ostatnio w samolocie przyjęłam. Chyba wino to było.  Jak to mówią ? Wyjątek potwierdza regułę)

Nie czuję się dobrze wracając późną nocą do domu. Zwłaszcza samotnie. Najpewniej czuję się gdy wiem, że gdzieś blisko zaparkowałam auto i zaraz się w nim znajdę. Z dala od mijanych, pijanych ludzi, a co gorsza, grupek podchmielonych, głośnych, pewnych siebie w dużej grupie, agresywnych gówniarzy.

Ulica Wrocławska w Poznaniu po 23 przestaje mi się podobać. Za głośno, za tłoczno, za nie-w-moim-stylu.
Przerażają mnie bezdomni i nie tylko śpiący na ławkach pod Kupcem Poznańskim. Robi mi się niewyobrażalnie smutno...
Drący się gimnazjaliści, którym się wydaje, że mają świat u stóp, mnie irytują.

Idę więc przyspieszonym krokiem, nie oglądając się na boki, mijając imprezowiczów i zastanawiając się co ze mną nie tak, że nie lubię podobnie spędzać weekendów.

No cóż, nudna jestem do bólu.
I zawsze byłam.
 

sobota, 11 sierpnia 2018

Czasem jest wena. Ale co zrobić gdy jej nie ma ? (cz. I)


"Sztuka pisania jest sztuką skracania, a zwięzłość jest siostrą talentu.”

Antoni Czechow


Pytacie skąd biorę wenę do pisania i czy mogłabym korzystać z tejże weny częściej.
Temat dla wielu jest kontrowersyjny, opowiem więc jak to u mnie wygląda.

Pisanie bez weny jest możliwe, w końcu pisanie to zajęcie typowo rzemieślnicze.
Da się tworzyć w każdych warunkach. Nawet wtedy gdy co drugie słowo sprawia ból, a wymęczenie jednego zdania zajmuje parę godzin. Da się, serio.

Tylko w takich niesprzyjających warunkach pisanie nie sprawia radości. Jest pracą, rzemiosłem, obowiązkiem, który trzeba odbębnić, by mieć spokój i czyste sumienie.

Czasami piszę w taki sposób. Bo muszę, bo komuś obiecałam jakiś tekst, bo wiem, że mam termin, którego nie mogę zawalić.
Nie po to jednak zakładałam bloga, by musieć pisać.
Założyłam go, by czerpać frajdę z tworzenia, by przelewać swoje emocje na wirtualny papier.
By dzielić się tym, co mnie porusza. Tym, co dla mnie coś w danym momencie życia znaczy. 
Co jakiś czas pojawiają się pytają dlaczego tak rzadko piszę i czy zamierzam pisać częściej. 

Nie zamierzam pisać wbrew sobie.
Blogowanie nie jest moją pracą, jest przyjemnością, oderwaniem od codzienności.
Przykro mi, nie jestem topową blogerką, która ze względów finansowych MUSI publikować post co 2-3 dni.
Ja nie muszę. Nie chcę. Mogę.

I gdy będę miała czas/chęci/wenę, będę pisać częściej. Tylko czasami tych trzech czynników mi brak. Nie chcę pisać, by pisać.
Nie o to chodzi, by musieć. By pod presją publikować słabsze teksty. By zmuszać się do tworzenia.

O to chodzi, by SIĘ NIE ZMUSZAĆ, by tworzyć z serca, nie tylko dla pieniędzy.

Odbieram świat przez pryzmat emocji i emocje w połączeniu z nagłe zjawiającą się weną w moim przypadku dają najlepsze efekty.

A co jest dla mnie osobiście najtrudniejsze ?
Szczerze ? PISANIE POD PRESJĄ CZASU 

Niedawno musiałam do północy wysłać pewien swój tekst. Jak to zwykle bywa, miałam na jego stworzenie zbyt dużo czasu (ponad 2 tygodnie), więc wyszło jak wyszło, tj. zaczęłam tworzyć go ok. 21 ostatniego możliwego dnia. Byłam zmęczona, zniechęcona, nie chciało mi się tworzyć w tym momencie tego konkretnego tekstu. Bardzo mi się nie chciało, myśli rozbiegały się w różnych kierunkach, niezwiązanych z tematem.
Zostały 3 godziny, a ja zamiast pisać scrollowałam tablicę na FB, co chwilę włączałam inną piosenkę, robiłam sobie herbatę, przynosiłam sok, odpisywałam na smsy. Mogłabym jeszcze zetrzeć kurz i podlać kwiaty, lecz rozsądek krzyczał: Pisz !
Wyłączyłam muzykę, odstawiłam herbatę i napisałam, wysyłając gotowy tekst ok. 23 30. Dobry czas, może pomyśleć ktoś, dla kogo ostatnia chwila oznacza godzinę 23 58 w porywach do 23 59. Napisałam czysto rzemieślniczy kawał(ek) tekstu, który może nie wydaje się nawet taki zły. Ale wiem, że mogłam napisać go lepiej. Po swojemu, z większą dozą „mojości”. Nie odczuwam wstydu prezentując komuś ten tekst, co nie zmienia faktu, że do tego – swojego przecież tekstu… niewiele czuję.

Licencjat, magisterka
Podobnie sprawa się ma z pisaniem prac: w moim przypadku licencjackiej i magisterskiej.
O ile w przypadku pracy licencjackiej miałam jeszcze frajdę z tworzenia, o tyle przy magisterce czułam się jak rzemieślnik, który wie jak napisać, ale nie bawi go to już. Robi, bo musi, starając się wykonać swoją pracę na odpowiednim poziomie.
Pracę magisterską wspominam jako ciężką pracę, jak harówkę.


Wynika to z wielu czynników, m.in. z tematyki. Wybór tematu nie był najlepszy, a pisanie drugiej pracy w przeciągu dwóch lat z tak zbliżonej tematyki to błąd. Gdy zrozumiałam swój błąd, nie mogłam się już wycofać, praca była zbyt posunięta.
Pozostało pisać dalej, nie z pasji, lecz z przymusu.
Fakt, że obie prace naukowe napisałam w obcym języku, nie ma tu żadnego znaczenia.
Język nie odgrywał tu znaczącej roli, problem utkwił w sercu. Dokładnie: w braku serca do kontynuowania tejże tematyki.




Jak inni oceniają moje pisanie ? Czy są w stanie wyczuć kiedy piszę z serca, a kiedy z obowiązku ?

Niekoniecznie :)
Zbierałam pochwały za teksty napisane na szybko, byle zdążyć przed terminem.
Inne teksty, w które włożyłam dużo siebie, przechodziły przez echa.

Najbardziej jednak lubię sytuacje, kiedy ja sama jestem zadowolona z tego, co napiszę i kiedy czuję, że ten tekst jest po prostu mój.
Lubię poczucie ‘mojości’ tekstu, przefiltrowania tematu przez swoje emocje.