niedziela, 29 kwietnia 2018

Wracasz teraz.

Wracasz
do siebie samej
siebie sprzed lat

Wracasz,
choć nie musisz
i samej sobie banały głosisz


Widzisz ją,
ją - siebie
jak wtedy, w maju,
była wtedy wysoko, może i w niebie


Wracasz, spoglądasz jej naiwnie w oczy,
a jej wnętrze przez bezdroża kroczy
Patrzysz, ona Cię nie widzi,
wybiegasz w przyszłość i wiesz,
że za to dzisiaj
jutro siebie na chwilę znienawidzi

Wracasz do tamtej siebie
kroczącej po nastoletnim niebie

Widzisz ją
jej krótkie włosy
jej radościosmutek bosy
niepewność w oczach
i uśmiech na ust zboczach

Wracasz, podchodzisz bliżej
chcesz być jej jak się da najbliżej
i szepnąć tylko jedno słówko
zniżasz się do jej ucha
a ona śmieje się, potrząsa głową,
nieświadoma, że Twój szept to nie natrętna mucha

Odchodzisz,
żadne słowo nie pada,
na placu rozlega się kolejna ballada
Obserwujesz ją szczęśliwą
nie chcesz być więc kąśliwa


Wracasz do siebie
W środku kołacze się tylko jeden przekaz

Pamiętasz jak kroczyła po nastoletnim niebie
Widzisz jej błogi twarzy wyraz

Wracasz do siebie
Wspominasz jak kroczyła po nastoletnim niebie

W środku kołacze się krótki przekaz,
ale widzisz jej błogi twarzy wyraz ...


i bezgłośnie szepczesz w nicość

Dorośnij.
Dorośnij.
Dorośnij.

Teraz




Na zdjęciu 19-letnia ja. 
Obsmarowana brokatem, z najkrótszymi włosami jakie miałam w dorosłym życiu.

niedziela, 8 kwietnia 2018

SHARE WEEK 2018, czyli blogi, które lubię najbardziej

Rzutem na taśmę pierwszy raz uczestniczę w akcji Andrzeja Tucholskiego, który w 2012 r. zapoczątkował akcję SHARE WEEK, czyli blogerzy polecają blogerów.
Pomysł wypalił, bo co tu kryć, okazał się całkiem spoko. Podobnej akcji w polskiej blogosferze nigdy wcześniej nie było, a jak widać okazała się być potrzebna.

Pisanie bloga dla jednych jest frajdą czy odpoczynkiem od rutyny, dla innych źródłem zarobku, czasem skuteczną próbą wybicia się.
Pewnie jak każdy piszący słyszę czasem pytanie: a Tobie się jeszcze chce pisać ? Po co,  przecież wszystko już było ?

Może i tak, na świecie było już wszystko, oprócz Ciebie i Twojej wrażliwości :)


Przedstawiam i polecam więc moje TOP 3, trzy blogi, które na chwilę obecną są mi najbliższe.

Miejsce 1: ODPOCZYWALNIA

 http://odpoczywalnia.blogspot.com

Czytam blog Pauliny od wielu lat i niezmiennie zachwycam się jej podejściem do życia, macierzyństwa, podróży i codzienności, która na jej blogu nigdy nie jest zwykła.

Polecam go z całego serca. Ta dziewczyna jest niesamowita, bardzo podoba mi się jej styl życia, który nie jest oczywisty. Paulina z mężem i dziećmi korzysta z każdej chwili i sprawia, że nawet pozornie zwykła wycieczka do lasu staje się niezwykłym przeżyciem. Ona wie jak celebrować codzienność, by ta stała się fascynującą przygodą. Jej dzieci z pewnością będą wspominać dzieciństwo jako najwspanialszy czas pełen miłości, radości, górskich wycieczek, spania pod namiotem i eksplorowania świata.

Często mam ochotę pokazać tego bloga wszystkim, którzy twierdzą, że gdy ma się dzieci, to można zapomnieć o swoim poprzednim życiu, pełnym wyjazdów, koncertów, przygód i atrakcji.
Autorka Odpoczywalni udowadnia, że życie z dziećmi nie musi oznaczać rezygnacji z siebie.
Jak się chce, to wszystko można połączyć i nikt na tym nie cierpi.
Podziwiam i polecam :)


2. CODZIENNIE FIT

 https://www.codzienniefit.pl

Marta zaraża pozytywną energią i pokazuje, że można żyć zdrowiej nie zatracając przy tym siebie i nie rezygnując z własnych przyjemności. Pisze ciekawie, z polotem, nie dramatyzuje i udowadnia, że zdrowiej nie oznacza bez sensu i smaku.
Mim młodego wieku Marta ma na swoim koncie już sporo całkiem zasłużonych sukcesów.
Poza pisaniem prowadzi także kanał na Youtubie z zestawami ćwiczeń, które po prostu są fajne. Co istotne - zwraca uwagę na poprawną technikę wykonywania ćwiczeń, co w klubach fitness czy na zajęciach sportowych na uczelniach nie zawsze jest normą.


3. KAROLINA PONZO

 http://www.karolinaponzo.com/pl

Zaczęłam czytać bloga Karoliny, gdy ten nosił jeszcze żartobliwą nazwę PODRÓŻE DZIEWCZYNY SPŁUKANEJ, a jego autorka przemierzała Europę z zadziwiająco małym zapasem gotówki, udowadniając przy tym, że podróżowanie nie musi kosztować fortuny.
Karolina opisywała swoje podróże w szczery, ale i często bardzo zabawny sposób, którym zyskała rzesze czytelników. Jej bezpośredniość i trafność spostrzeżeń trafiła i do mnie. 


Zasady SHARE WEEK są jasne: można polecić trzy blogi. I koniec.
Ale wspomnieć poza rankingiem można jeszcze o wielu, co też uczynię w ciągu najbliższych kilku dni. Poniżej wymieniam dziewczyny, do których także zaglądam i które również polecam.


AIFOWY

http://aifowy.blogspot.com

Od Aife wszystko się zaczęło. Cała blogosfera.
Anita jest jak Karkonoska Czarodziejka, w jej pisaniu tkwi magia.
Ona nie tworzy zwykłych zdań, u niej każda linijka tekstu zawiera w sobie niesamowite połączenie wrażliwości z subtelnością.
Czytałam ją od początku bloga Aifowy, zachwycając się doborem słów. Przeczytałam również poprzedniego bloga, obserwując poszukiwanie swojej drogi i rozwój. Jako kobiety, blogerki, ale i artystki.
Dziś - wzięta pani fotograf, mama dwójki maluchów pisze rzadko, ale jak napisze - czapki z głów.

Jeśli kiedyś będę brała ślub, nie wyobrażam sobie na nim innego fotografa niż Anita. Jej wrażliwość rozwaliła mnie  już wiele razy na łopatki, tego się nie da podrobić.




PIERWIASTKI

 http://pierwiastki.com

Blog Marysi odkryłam przez przypadek.
Może po kolei: Marysia jest jedyną z polecanych przeze mnie blogerek, którą widziałam kiedykolwiek na żywo.
Parę lat temu wybrałam się na tzw. spęd, organizowany przez chłopaków z "Paragonu z podróży".
Takie weekendowe spotkanie różnych ludzi z całej Polski. To był marzec i nadmorskie Osłonino.
Pamiętam, że wraz ze swoją ekipą ... smażyłam kurczaka na jedynym dostępnym palniku gdy podeszła do nas jakaś para, pytając czy już kończymy (czy jakoś tak :) ). Kompletnie ich nie pamiętam, jedyne co zapamiętałam to dziewczynę, przedstawiającą się jako Maryśka.
Nie zapamiętałam dokładnie ani twarzy Marysi i jej twarzysza ani tego czy później jeszcze rozmawialiśmy, nic.
Po jakimś czasie osoby, poznane na tym spędzie zaczęły lajkować na FB posty pisane przez Marysię.
Weszłam na nie, trafiłam na bloga "Pierwiastki" i spodobał mi się styl pisania autorki, więc zostałam.
Uważam, że dziewczyna ma naprawdę ogromny talent, trafnie operuje słowami, które brzmią tak jak brzmieć powinny. Czyli świetnie.


MAMA GINEKOLOG

 https://mamaginekolog.pl 

Cenię Nicole za bezpośredniość i sporą wiedzę ginekologiczną, przekazywaną w fajny sposób, bez nadęcia i moralizatorstwa. Ciekawe miejsce w sieci zarówno dla osób planujących ciążę jak i dla rodziców maluszków - pojawia się wiele informacji chociażby nt. zdrowia i pielęgnacji niemowląt.
Poczytamy też np. o ciąży bliźniaczej, której nigdy nie rozpatrywałam w kategoriach medycznych.



RUBY TIMES

 http://rubytimes.pl

Widzieliście kiedyś śniadania Agaty i jej rodziny ? Jeśli nie, warto nadrobić :)
Agata nie tylko zachwyca mistrzowskimi zdjęciami kulinarnymi (i nie tylko), ale tez fajnie pisze. 



MISS FERREIRA

 http://missferreira.pl 

Zaglądam do Sary ze względu na jej lekkość pisania i niesamowity dobór słów.


RIENNAHERA

http://www.riennahera.com

Nie potrafię napisać co mnie przyciąga na bloga Marty. Jej bloga akurat znam najkrócej, zaledwie od paru miesięcy, a zaglądam tam najczęściej gdy jestem smutna lub coś mnie trapi.
Dlaczego ? Nie wiem.



ZORKOWNIA

 http://www.zorkownia.pl

Agnieszka - autorka Zorkowni w zasadzie nie pisze już od paru lat.
Trafiłam do niej kiedyś przez przypadek, ktoś polecał ją na innym blogu. Weszłam, przeczytałam bloga od deski do deski, choć tematyka łatwa nie jest.  (wolontariat w hospicjum)
Dopiero po paru postach zorientowałam się, że Agnieszka opisuje poznańskie hospicjum.
Cóż mogę napisać - polecam, chociaż czytanie o czyjejś samotności w umieraniu przyjemne nie jest.

Jeśli znacie jakieś fajne blogi i macie ochotę je polecić np. w komentarzach, chętnie zajrzę.
Równie chętnie poznam blogi ze swojego najbliższego poznańskiego podwórka, aż jestem ich ciekawa :)

sobota, 7 kwietnia 2018

Kijów, Kijów.

Kijów 3/4/11-6.11.2017


W 2016 r. miałam okazję pobyć chwilkę we Lwowie i na ukraińskim Zakarpaciu, teraz przyszedł czas na Kijów.

Przyznam, że miasto mnie zaskoczyło i to pozytywnie. Okazało się o wiele ciekawsze i zachęcające niż np. greckie Saloniki.
Spędziliśmy tam 3 (pełne) dni i trochę miasta zobaczyliśmy.


Zatrzymaliśmy się w hostelu, z powodu chaosu organizacyjnego wylądowaliśmy w innej miejscówce niż ta, którą zarezerwowaliśmy.
(konkretniej: hostel, w który mieliśmy nocować i który powiadomiliśmy o naszym przybyciu ok. 2 w nocy, nie miał dla nas miejsc. Ktoś coś przeoczył i tym sposobem wylądowaliśmy w samym sercu miasta, na Majdanie Niezależności).

Dziwne to uczucie mieszkać w samym sercu miasta, w którym to w 2013-2014 rozegrało się krwawe piekło. Nieopodal znajdują się zdjęcia ofiar z tamtego okresu, a z ich uśmiechniętych twarzy bije młodość. Brutalnie przerwana przez śmierć młodość.

Z balkonu rozpościerał się widok na calutki Majdan. Lokalizacja świetna, warunki trochę gorsze, ale do przeżycia. Pod warunkiem, że podczas brania prysznica, nie rozglądało się za bardzo na boki i nie przyglądało średnio czystej kabinie prysznicowej i takie klimaty. Spoko, ze spokojem dało się przemieszkać.
Wiem, że standard życia na Ukrainie jest niższy niż w Polsce, wiem, że mogliśmy trafić jeszcze gorzej, wiem też, że za tak niską cenę nie można oczekiwać cudów.













Kijów jest naprawdę barwnym miastem i gdy trafi się okazja powrotu tam, chętnie wrócę i spojrzę na nie w wiosennej lub letniej odsłonie

Tymczasem prezentuję Wam Kijów po mojemu w świetnej jak na listopad aurze.

To kot z Alei Pejzażowej, jednej z alternatywnych atrakcji Kijowa, od której rozpoczęliśmy zwiedzanie ukraińskiej stolicy. Fotka wyżej i druga z posta też pochodzi stamtąd.
Miejsce świetne, nie tylko dla najmłodszych. Zaprojektowane z polotem i fantazją, usytuowane prawie w centrum. Aż żal byłoby tam nie zajrzeć. 


 



Kot na drzewie wykonany z plastikowych widelcy, a jeżyk ze starych śrub. Fantazji autorom tych stworów z pewnością nie brakuje :)


Kijów to i najgłębsza stacja metra na świecie - Arsenalna, mieszcząca się aż 105 metrów pod ziemią. Wydostanie się ze stacji na powierzchnię zajmuje ok. 8-10 minut. Za pierwszym razem jest to atrakcja, ale dla mieszkańców, którzy muszą pokonywać taką trasę codziennie, pewnie ciut upierdliwa.
Kijów to także Dniepr, szeroki i potężny. Z ładnym brzegiem i o dziwo - stosunkowo czystą wodą. Dla spragnionych adrenaliny z atrakcją w postaci przejażdżki tyrolką nad rzeką.



Fajną miejscówką jest Muzeum Michaiła Bułhakowa. Niewielkie, lecz klimatyczne.
Minus stanowi zwiedzanie go w języku ukraińskim lub rosyjskim.
Można oczywiście wejść do niego z anglo- lub niemieckojęzycznym przewodnikiem, tylko, że takie zwiedzanie należy zamówić wcześniej. Musi także uzbierać się odpowiednia grupa, co w sezonie pozaturystycznym, listopadowym pewnie bywa problematyczne.
Ukraińska stolica (jak i Ukraina ogólnie) zresztą nie jest miastem nastawionym na turystów.
Kraj dość biedny, z toczącym się konfliktem zbrojnym czy kiepskimi drogami nie przyciągnie tłumów. I dobrze, przynajmniej jest tam tak .. prawdziwie.


Po muzeum Bułhakowa oprowadzała nas przesympatyczna pani przewodnik. Pewnie widziała nasze zdezorientowane miny, sugerujące, że nie bardzo rozumiemy o czym mówi, więc poświęcając swój prywatny czas została dla naszej czwórki dłużej. I przeszła z nami jeszcze raz przez muzeum, starając się najprostszym rosyjskim sprawić, abyśmy wynieśli z tego miejsca jak najwięcej wiedzy. Miły gest z jej strony.

I motywacja, by wolne chwile poświęcić na naukę chociaż podstaw rosyjskiego.

 Kijów to także dobra kuchnia, murale, staruteńkie tramwaje, biały grzaniec, piękne i tanie rękodzieło, mnogość muzeów, metro na żetony.

I największy zabytek oczywiście - Ławra Peczerska, czyli cały kompleks świątyń prawosławnych. Miejsce kultu religijnego, największe tego typu w całej Ukrainie, wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Spędziliśmy tam pół dnia, obiekt naprawdę jest imponujący.




Widok z naszego hostelowego balkonu: 



wtorek, 3 kwietnia 2018

W teatralnym Poznaniu czasem coś zaskrzypi, czasem poruszy + uzupełnienie



Poznański Teatr Polski niegdyś był jedną z moich ulubionych miejscówek. Chadzałam tam często, raz na tydzień/dwa tygodnie, oglądając w zasadzie wszystkie spektakle.
Niektóre siedzą mi w głowie do dziś mimo, że od ich obejrzenia minęło parę latek.
"Mistrza i Małgorzatę" widziałam dwukrotnie tak samo jak mniej znane, ale niesamowite "Zażynki", poruszające tematykę aborcji.
Moim zdaniem 90% spektakli sprzed kilku lat, które były pokazywane w Teatrze Polskim można nazwać dobrymi. Zdarzały się takie, które uznawałam za wpadki (jak np. "Wieczny kwiecień" czy "Ufo"), ale w ostatecznym zestawieniu prawie wszystko przypadało mi do gustu. Długo mogłabym pisać o niesamowitym teatrze z tamtych lat. (ok. 2011 - 2015)
A później po rzekomych konfliktach zespołu aktorskiego z ówczesnym dyrektorem zaczęły się zmiany. Zmienił się dyrektor teatru, nastąpiły oczywiste zmiany w repertuarze i polityce tego magicznego dla mnie miejsca.
Na początku nie odczuwałam aż takich różnic, z czasem jednak zaczęło mi tam wiele spraw zgrzytać.
Niespostrzeżenie wycofano wiele świetnych spektakli, nawet nie nastąpiło oficjalne pożegnanie z tytułem jak to wcześniej miało miejsce.
Spektakle znikały cichaczem, a w ich miejsce wchodziły nowe. Z bogatszą scenografią, nowymi aktorami, ale z niezadowalającą mnie tematyką i ogólnie poziomem artystycznym.
Nowe spektakle okazywały się być coraz bardziej pokręcone, a za scenicznym pokręceniem - jak dla mnie, kryła się pustka.
Po "Trojankach" nie miałam ochoty na częstsze wizyty w Teatrze Polskim. Od skądinąd świetnego pomysłu na spektakl bolała mnie głowa. Co z tego, że ktoś miał super pomysł jak realizacja okazała się cholernie męcząca dla widza.
Na "Hymnie do miłości" zastanawiałam się co mnie skłoniło tego dnia do przyjścia do teatru i czy to co dzieje się na scenie na pewno można jeszcze nazwać przestawieniem teatralnym.
Trzecią szansę dałam i teatrowi i sobie, wybierając się na "Odysa". Parę dni po spektaklu kolega - bardziej związany z teatrem niż ja - wysłał mi wiadomość ostrzegawczą pt. "tylko nie idź do Polskiego na 'Odysa', bo tego się oglądać nie da'. Za późno, już zdążyłam zobaczyć najnowszą premierę teatru. Premierę głośną, rozreklamowaną w poznańskich mediach, z gościnnym udziałem bardziej znanych aktorów.
O 'Odysie' pisano, że takiej formy teatru jeszcze poznańska publiczność nie znała i że widzowie będą zaskoczeni.
Czy byłam zaskoczona ? Niespecjalnie.
Czy wreszcie przestanę marudzić i napiszę, że mi się podobało ?
Nie.
Znowu nie :/
Niestety ponownie postawiono na szokowanie publiczności, tylko czy ta publiczność nie ma już dosyć takich eksperymentów ?
Czy (dramatyczny) Teatr Polski zamienia się w Teatr Eksperymentalny ?
Czy każdy jeden spektakl musi być przede wszystkim dziwny, a dopiero w dalszej kolejności opowiadać o czymś, o czymkolwiek  ?
O czym miał być 'Odys' ciężko stwierdzić. W necie pojawiają się wprawdzie recenzje i  bogaty opis poruszanych w tymże spektaklu wątków. Ciekawsze niż te recenzje są jednak dla mnie rozmowy (i miny) widzów chociażby w kolejce do teatralnej toalety. Ziewających, lekko (?) znudzonych, zastanawiających się o czym to znowu, do cholery jest. Słychać jeszcze opinie, że ZNOWU jakieś dziwne coś, tak samo dziwne jak "Malowany ptak" (którego jeszcze nie widziałam).
Po przerwie nie wszyscy wracają na drugą część spektaklu.
W 'Odysie' pozornie jest wszystko. Świetna scenografia, całkiem fajna oprawa muzyczna, nieźli aktorzy, niby miała być też fabuła, ale może się rozmyśliła i nie dotarła.
Pojawia się sporo nagości, co gorsze - niczym nieuzasadnionej nagości.
Nie jestem fanką nagości w teatrze, nie przeszkadza mi ona jednak gdy widzę jaki jest jej cel.
Po co jej tyle w 'Odysie'? Nie wiem, może to celowy zabieg, mający na celu przyciągnięcie spragnionych widoku nagich ciał widzów do teatru. Nagość w tym spektaklu jest niepotrzebna, chwilami aż nachalna i dla wielu zapewne krępująca. Może dla aktorów to nic takiego, szkoły teatralne w końcu przesuwają ich granice intymności i komfortu dość skutecznie. Ale dla siedzącej w przednich rzędach młodej grupy (licealnej albo wczesno-studenckiej) <sądząc po ich minach> sytuacja niezbyt komfortowa.
Tak samo jak specyficzna interakcja z widzami, tak naprawdę służąca... niczemu.
Mamy więc aktorów przechodzących przez krzesła widzów, siadających publiczności na kolanach, proszących o przytulenie czy pocałowanie.
Tylko, że te kontakty na linii aktor/aktorka - widz nie mają żadnego odzwierciedlenia w spektaklu.
Czy to właśnie te interakcje + nagość miały być wabikiem i sprawić, że "Odys" okaże się sukcesem ?
Nie wyszło, sorry.

Wspomniany wcześniej kolega odpuszcza sobie Teatr Polski, bo już nie jest w stanie znieść ich 'spektakli'.
** Ja, sentymentalna z natury, jeszcze dam szansę tej scenie.
Jeszcze wierzę, że w końcu postawią na coś dobrego i któryś spektakl okaże się po prostu fajnie spędzonym czasem. 



Kiedyś często bywając w Teatrze Polskim, okazyjnie chadzałam do Teatru Nowego.
Dziś - dokładnie odwrotnie.
Teatr Nowy wystawił niedawno spektakl, o którym poniżej.
Można powiedzieć spektakl muzyczny, oparty na utworach Jacka Kaczmarskiego.
Oszczędna scenografia; na scenie oprócz mikrofonów znajdują się jedynie czarne parasole, których symbolika wydaje się dość oczywista.

Utwory Kaczmarskiego słyszymy w damskiej odsłonie z jednym męskim akcentem. I to właśnie ten męski pierwiastek sprawił, że postanowiłam napisać o *** "Kanapce z człowiekiem".
Oprócz pięciu aktorek na scenie pojawia się (gościnnie) nieznany mi wcześniej Marcin Januszkiewicz i swoim wokalem pozytywnie rozwala spektakl.
Po wyjściu z teatru powiedziałam do kolegi, że ten chłopak najbardziej mi się podobał i żałuję, że nie on śpiewał najbardziej rozpoznawalne teksty Kaczmarskiego takie jak "Nasza klasa" i "Mury".
Chłopak ma mocny i niezwykle emocjonalny jak na faceta, wokal. Zajebisty wokal, można rzec.

Zaintrygował mnie na tyle, że z ciekawości sprawdziłam czy w internecie są dostępne jakieś jego własne utwory/interpretacje Kaczmarskiego/Gintrowskiego.
Materiałów jest sporo, przesłuchałam jakąś ich część.
I szczerze mówiąc zaskoczyło mnie, że mimo TAKIEGO głosu Marcin Januszkiewicz nie jest znany szerszej publiczności.
Współpracujący z Piotrem Rubikiem czy Natalią Sikorą - której The Voice of Poland dał nie tylko zwycięstwo, ale przede wszystkim rozpoznawalność, chłopak w (warszawskim ?) środowisku teatralno-artystycznym znany świetnie.
Poza nim - chyba słabiej.
Jego wykonanie "Wybacz Mamasza" ze słowami Agnieszki Osieckiej i muzyką Przemka Gintrowskiego przewierca jakieś delikatne struny w duszy.
Jest genialne, nie da się ukryć. Emocjonalnie rozpieprza system.
Szokuje fakt, jak mało wyświetleń ma tak świetne wykonanie.

https://www.youtube.com/watch?v=Fq0RMcCRjpM

Cudnie byłoby kiedyś usłyszeć na żywo jak śpiewa ten wers: "Ja się zmienię, świat się zmieni" :)

To też dobre :)

https://www.youtube.com/watch?v=kzU7FCJR0Oo

Młody, zdolny. Tak o nim piszą.
Dodałabym: ze świetną dykcją i sporą dozą emocjonalności, jaka nie zawsze towarzyszy męskim interpretacjom.
Śpiewający Osiecką, jeśli się nie mylę - wydał już płytę "Osiecka po męsku", na którą jeszcze nie wiem czy się skuszę.
Niektóre jego interpretacje ("Niech żyje bal") średnio do mnie trafiają, mimo, że - podkreślam, głos uważam za przenikający, mocny, pełen emocji. Głos mącący wodę, poruszający jej nurt.

Słucham tego co jest dostępne na youtubie i zastanawia mnie jedno: dlaczego posiadając tak niezwykły talent nie zdołał bardziej się wybić ? Nawet teksty pisze sam, nie tylko dla siebie, ale i dla innych wykonawców polskiej sceny, wszystkich bardziej znanych od siebie jak chociażby Margaret.

Ten jeden z najlepszych obecnie męskich wokali w Polsce, który chętnie usłyszałbym w utworze na miarę "Wybacz Mamasza". I nie wątpię, że taki powstanie. Może tekst napisze sam Marcin, może znajdzie go kiedyś w kopercie zaadresowanej na swoje nazwisko i dopiskiem "do korekty" :)


Wracając do spektaklu "Kanapka z człowiekiem": warto się na niego skusić.
Przede wszystkim ze względu na udział Marcina J. i jego końcowy występ, wywołujący ciarki.  ("Powrót", śpiewany w oryginale przez Przemka Gintrowskiego).
Ale także ze względu na możliwość posłuchania utworów *Kaczmarskiego w nieco innej, odświeżonej <nie zawsze trafionej> odsłonie. Odsłonie damskiej, współczesnej, zaskakującej.

Muzyka Kaczmarskiego, Gintrowskiego i Łapińskiego ma pewien atut, zapewniający jej wieczne przetrwanie.
Można nie znać dokładnie okoliczności powstawania danego utworu, można się pogubić w historii, ale nie w emocjach.

"Nasze klasie" i "Murom" w "Kanapce....." niestety zabrakło emocji, jak dla mnie zbyt płasko zaśpiewane. Szkoda, że tych utworów nie zaśpiewał Januszkiewicz - to właśnie jemu w czasie trwania spektaklu najbardziej uwierzyłam.
Nie chciałabym nikogo urazić, ale jak dla mnie on mógłby być jedynym wokalistą w "Kanapce..".
Mimo niezaprzeczalnego talentu i dobrego głosu pozostałych aktorek, tym razem mnie nie przekonały mnie. Nic a nic, przepraszam.

Chociaż z drugiej strony interpretacje z założenia miały być inne niż w oryginale, by pokazać jak teksty Kaczmarskiego można odbierać dzisiaj, wiele lat po jego śmierci i minionych wydarzeniach historycznych, w których powstawały.


* Z tekstami Kaczmarskiego oswajam się od jakichś 10 lat.
 K. (http://wyfrunaczwlasnejglowy.blogspot.com/2016/09) bardzo lubił twórczość  Kaczmarskiego, zapewne rozumiał ją bardziej niż ja, co wynikało z jego sytuacji życiowej i ogromnej jak na tak młodego chłopaka dojrzałości.
Ja zdecydowanie bardziej polubiłam głos Przemysława Gintrowskiego, od którego biło jakieś-takie ciepło. I spokój.
Intuicyjnie darzyłam go większą sympatią.
W 2011 r. przy okazji jakiegoś pobytu w Warszawie byłam na grobie Kaczmarskiego, później znów wałkowałam jego utwory. Trochę szukałam w nich przekazu, jaki odnalazł K.
I znów odnajdywałam to co chciałam, ale u Gintrowskiego.
I choć uważam Jacka Kaczmarskiego za artystę-geniusza (teksty jego piosenek są ge-nial-ne), to wokalnie wolę Przemysława Gintrowskiego. I tak już zapewne zostanie.



 ** Kolejny spektakl ("K") w Teatrze Polskim uświadomił mi, że to już nie jest 'moje' miejsce.
Nie czuję klimatu jaki teraz tam panuje, nie moja estetyka.
Rozumiem politykę nowej dyrekcji, współpracę z młodymi reżyserami, często nazywanymi skandalistami, ściąganie znanych nazwisk (Jacek Poniedziałek, Piotr Nerlewski, wkrótce Jan Peszek), ale nie kupuję tego.
Nie kręci mnie nachalne rozbieranie aktorów, artystyczne rozjechanie, totalny chaos, nie przekonuje mnie gra kilku aktorów, których nie będę wymieniać z nazwiska, bo nie chcę nikomu sprawić przykrości. Gdzie się podziała choćby przezdolna aktorko Agnieszka Findysz ?
Ceny biletów idą ostro w górę, a jakość spektakli drastycznie w dół.
I choć słyszałam trochę narzekań na poprzedniego dyrektora (Paweł Szkotak), to jednak za  jego czasów teatr miał ręce i nogi, a widownia była zapełniona w powiedzmy 90 %.
Za rządów nowej dyrekcji np. "Trojanki" są wystawiane przy 60%  obłożeniu, a na "K" pojawiło się jakieś 70%  ziewających widzów. Na balkonach pustki, a loże nieco przerzedzone..
Teatr Polski wymienia widownię i ma do tego prawo.
Osoby, które kiedyś często bywały w T. Polskim, pewnie skierują swe kroki w stronę Teatru Nowego czy  Muzycznego, a do Polskiego wejdą, tj. już weszli nowi widzowie, lubujący się w eksperymentach czy nowatorskich teatralnych formach.

Nie twierdzę, że rezygnuję całkowicie z Teatru Polskiego, może za jakiś dłuższy czas wybiorę sobie z repertuaru coś, co brzmi jak najmniej dziwnie. Zobaczymy.

*** Na "Kanapkę z człowiekiem" w T. Nowym wybieram się w maju jeszcze raz. Bardzo chcę ponownie usłyszeć ten "Powrót", poczuć emocje, jakie tak trafnie przekazuje ten cholernie zdolny chłopak.
Tym razem miejsca wybrałam takie, by móc go nie tylko posłuchać, ale i subtelnie mu się przyjrzeć pod kątem aktorskim.