piątek, 9 lutego 2018

Wariatka jedzie z SORu do kina

Tak się złożyło, że wylądowałam na SORze. O ile raczej nie narzekam na swoje zdrowie i uważam, że mam dużo szczęścia (odpukać), bo jest ono całkiem ok, to w czwartek zaszwankowało.
Tj. coś się działo od końca listopada, ale to bagatelizowałam i tłumaczyłam sobie stresem, przemęczeniem i nerwówką.
Każde tłumaczenie jest przecież dobre jeśli można nie pójść do lekarza, prawda ? :P

Więc nie szłam, czekając aż minie. Jakiś czas nawet było znośnie, ale w tym tygodniu runęło.
Bolała ręka, bolała szyja, ból promieniował i rozsadzał ciało.
Rozpieprzał mi codzienność.

Mam dość dużą odporność na ból. Czasami zadziwiam nią znajomych, bo nigdy nie biorę tabletek przeciwbólowych. Nawet nie wiem które są na co. Nie korzystam z nich, a gdy coś bardzo boli, przesypiam to, przespaceruję lub marudzę, zwijam się i leżę.
W zależności od pory roku i tego co boli.

Jedynie mocno bolący ząb wywołuje płacz i lejące się po twarzy łzy.


Wracając do SORu, wylądowałam tam sobie. No nie ze swojej woli, aż taka odważna/zdesperowana nie jestem.
Zresztą szpitali też nie lubię i unikam ich.
Zawieziono mnie. Karetką.

Porobiono badania, bo sytuacja poważna.
Tj. boli. Cały czas boli, ale już oswoiłam ten ból i nie reaguję na niego tak panicznie jak lekarze.
Przyczyna nadal nieznana i wiem, że mam problem.
Muszę się wziąć i to ogarnąć. Porobić kolejne badania, od których wiele może zależeć.

Ból jednak mobilizuje.
Nie będę Was częstować szczegółami, w każdym razie coś jest nie halo z moją lewą ręką i szyją.


Po nie wiem ilu godzinach na SORze (ale nie było ich wiele) - może 3 albo 4, już sama nie wiem, straciłam tam rachubę czasu, telefonicznie uspokoiłam rodzinę, że żyję. Zabrałam wyniki, skierowania i wyszłam o własnych siłach. Przytomna, świadoma i wiedząca, że muszę się od jutra zabrać za kolejne załatwiania, wsiadłam w tramwaj i stwierdziłam, że skoro i tak boli i boleć nie przestanie, to nie zmieniam planów. W weekend umówiłam się z koleżanką na czwartek do kina na "Plan B", więc pojadę. Rodzina uspokojona, ból nieopanowany, więc nieważne czy napieprza mnie ręka gdy siedzę w pokoju, przykryta kocem czy gdy siedzę w kinie. Zawsze mogę przecież okryć się kurtką. 

Wiem, dziwny tok rozumowania, ale przynajmniej trochę się rozluźniłam oglądając film i rozmawiając z koleżanką.

Już wróciłam do domu, zmyłam z siebie wspomnienie szpitalnego łóżka i krzesła.
Uspokoiłam po raz kolejny swoją rodzinę. Siebie uspokoję później jak porobię badania.
Na razie ... boli.