piątek, 28 listopada 2014

Ola, Kamil, Marcin

Zastanawiałam się czy w ogóle zamieszczać ten post.
Doszłam do wniosku, że to mój blog i mogę pisać o czym zechcę, dlatego wpis się pojawia..
Z góry zaznaczam, że nie chciałam nikogo urazić. Prawie nikogo.
Jakby co, nie trzeba go czytać.
Smutny jest i chyba lekko mocny.

Taki jak moje odczucia po tym, co się wydarzyło 31.08.
W co trudno było mi uwierzyć..
Bo takie rzeczy dzieją się w filmach, nie w małej, podpoznańskiej miejscowości.
Jest mi cholernie smutno, że stało się to, co się stało.
I naprawdę gdybym tylko mogła zrobić cokolwiek, by uratować Olę i Kamila, choćby bezpiecznie odwieźć ich autem do domu - zrobiłabym to.. I wysadziłabym resztę pasażerów z samochodu
18-letniego zabójcy.
Naprawdę - mówię to całkowicie szczerze - jest mi potwornie przykro, że oni zginęli..


Mieli pecha. Potwornego...
Byli młodzi, piękni, pełni życia..
Byli..
Czas przeszły dokonany.

Nic nie zapowiadało tragedii. Impreza jakich wiele. Powrót do domu, jak zwykle. Nic nadzwyczajnego.
Ola i Kamil po prostu szli chodnikiem, szerokim, oświetlonym, bezpiecznym.
Chodnikiem, którym nie raz szłam czy jechałam rowerem.
Nie mieli daleko. Nie doszli nigdy..

Z powodu czyjeś głupoty, niedojrzałości..
Słyszałam opinie, że sprawca też jest ofiarą, też cierpi. Możliwe, jednak niespecjalnie mnie to interesuje.
Mówią, że to błąd młodości..
Nie określiłam tego co zrobił jak bląd młodości. . To morderstwo. Może nie z premedytacją, ale morderstwo.
Nazywajmy rzeczy po imieniu.
Błędem młodości można nazwać choćby wytatuowanie całego ciała w wieku nastu lat i żałowanie tego przez kolejne 30 lat.
Bezsensowna śmierć trójki niewinnych nastolatków i potworne cierpienie ich bliskich jest nie do pojęcia..
Ola - 18 lat
Kamil - 19
Marcin - 18 ..

Zaczynali żyć, gdy ktoś im to życie po prostu bezmyślnie i bezczelnie odebrał..
Przez skrajną głupotę, przez brak odpowiedzialności, przez brak mózgu i wyobraźni..

12 lat więzienia jako maksymalna kara za 3 przerwane życia to kpina, z bólu rodzin, z prawa.
Jakby to ode mnie zależało, chłopak nigdy nie wyszedłby na wolność, a w celi miałby powieszone zdjęcia zabitych kolegów - od dzieciństwa do momentu, w którym im je zabrał.
Oni chcieli żyć.
Jak każdy mieli plany, marzenia...
Czasu cofnąć nie można, życia przywrócić się nie da..

Każdy reagował tak samo na śmierć Oli - o Boże, jaka piękna.. Taka śliczna, dlaczego ..
Rzeczywiście piękna - naturalnością. Nie przypominała jakiejś części licealistek, którym makijaż tak zakrywa twarz, że ciężko rysy twarzy dojrzeć, a by móc je zauważyć, trzeba by szpatułką tony tynku zeskrobać.
Ola to radosne oczy, rozpuszczone, długie włosy i pogodna twarz z pięknymi rysami. Bijące od niej szczęście, młodość, optymizm..

Kamil urodą jej nie ustępował. Bił od niego spokój..
Po śmierci ojca pomagający mamie, pewnie po męsku ją wspierający w trudach życia.
Pochowany niedaleko grobu bliskiej mi osoby, chcąc nie chcąc widzę ból jego mamy ..
Snikers i czekolada przy grobie, obok dużego zdjęcia niezwykle urodziwego, uśmiechniętego chłopaka.. Trudno przejść obojętnie, coś ściska w gardle :(

Marcin był w samochodzie, którym wjechano w Olkę i Kamila. Była tam też siostra Kamila, na szczęście przeżyła..
Walczył o życie w szpitalu. Tydzień. Takie walki z reguły są nierówne..
Nie udało się. Przykro..

Nie jestem w stanie pojąć, jak to jest, że w takich wypadkach scenariusz bywa podobny..
Giną niewinni ludzie, sprawca wychodzi bez szwanku..
Dlaczego ?
Nie życzę nikomu śmierci, nie o to chodzi..
Bardziej o to, że jak jakiś bezmyślny gówniarz rozbija się na drzewie itp. i ginie tylko on, jest to tragedia, ale przynajmniej niewinne osoby bez sensu nie tracą życia..
Tutaj zginęło troje nastolatków, troje NIEWINNYCH ludzi :(
I co z tego, że bezmyślny sprawca wypadku odsiedzi parę latek (pewnie nawet 10 lat nie dostanie) - on wyjdzie i kiedyś będzie ŻYŁ!!

A Ola nigdy nie włoży sukienki ślubnej..
Kamil nigdy nie rozpocznie studiów, na które się dostał..
Marcin nigdy nie porozmawia ze swoim rodzeństwem..


Nie potrafiłabym żyć ze świadomością, że przeze mnie zginęło troje młodziutkich ludzi..

Nie obchodzi mnie los sprawcy tego wypadku, dla mnie chłopak w momencie wjechania w Olę i Kamila przegrał swoje życie..
O czym myślał, jadąc z prędkością ok. 140 km/h przy ograniczeniu do 40 km/h; w miejscu, gdzie ponad setka ludzi rozchodziła się z imprezy; w dniu, w którym odbywało się trochę imprez, wesel, gdzie był spory ruch, nie wiem. Prawko od kilku m-cy, doświadczenie niewielkie..

Życzę mu jedynie, by nigdy nie zapomniał o tym, co zrobił..

I przeraża mnie, że on opuści więzienie w wieku niespełna 30 lat i tak naprawdę będzie miał długie życie przed sobą, pochodzi na różne terapie, pozbiera się psychicznie i pożyje sobie dziesiąt lat..

Ola, Kamil i Marcin nie mają już takiej szansy ..

środa, 26 listopada 2014

Roztargnienie do potęgi n-tej ..

Próbuję się zorganizować.
Poukładać dzień tak, by wystarczyło czasu na .. za dużo zaplanowanych rzeczy..
No cóż, mistrzynią planowania nigdy nie byłam i już raczej nią nie zostanę.
Moje roztrzepanie i brak dobrej organizacji skutecznie to uniemożliwiają :)

Staram się chociaż weekendy jakoś poukładać.
Tylko jak to zrobić, skoro planów więcej niż czasu..
Chcę i się wyspać i poczytać i spotkać się z paroma osobami i iść do teatru i do kina i na koncert i na spacer i poleniuchować i wyskoczyć to tu to tam ..
Marzę o wieczorze z książką i ciszą, totalną ciszą..
Ale gdy mam okazję spędzić tak niedzielne popołudnie, wybieram spektakl w teatrze ..
Chcę i poczytać i wybrać się do teatru (wymienne z: iść na rower, spotkać się z kimś, kogo parę miesięcy nie widziałam/iść na imprezę/do kawiarni/poszwędać się po lesie itp. itd.)
Wszystko naraz, tylko, że trudno to pogodzić.


Niedawno w pubie koleżanka opowiadała, że codziennie wstaje o 5 30, mimo, że mogłaby budzić się dużo później, ale nastawia budzik na taką porę, aby móc sobie w spokoju poczytać..
Pierwsza moja myśl: ' O kurcze, szacunek....'
Dobry pomysł, tylko trudno byłoby mi go zrealizować z tego prostego powodu, że ... spać też lubię :)

Nie zliczę ile książek zaczęłam czytać, po czym odkładałam je na chwilę, zaczynając kolejną..
Czasem czytam 5 pozycji naraz. I obiecuję sobie, że dopóki tych 5 nie skończę, to nie zacznę następnej.. Oczywiście słowa nie zawsze dotrzymuję.
Na razie 'Biegnącą z wilkami' C.P. Estes odłozyłam na dłuższy czas - na mroźne, zimowe wieczory.
'Niebko' B. Helbig przeplatam z 'Kobietą zaklętą w kamień' M. Fox
'Jadąc do Babadag' A. Stasiuka czytam wymiennie z poezją Osieckiej ('Nowa Miłość. Wiersze prawie wszystkie' Tom 2)
Do tego dokładam pozycje podróżnicze, blogi i pięć tysięcy innych spraw.

Mam fazy na pisanie i fazy na a-tam-nic-mi-się-nie-chce..
Uruchomiłam jakiś czas temu fazę na .. rymowanki :)
Bo przecież czytanie to ... od codzienności odpoczywanie, w świat liter i magii wnikanie ..

Zazdroszczę czasem osobom świetnie zorganizowanym, uporządkowanym i mającym rozplanowany sensownie dzień
Jednak moja zazdrość nie trwa długo - chyba jednak wolę swoje roztrzepanie i spontaniczne decyzje czy wypady, pakowanie się w ciągu pół godziny, szybkie podejmowanie decyzji i jeszcze szybsze ich zmienianie.
Planowanie kolejnego miesiąca z góry i idealny porządek znudziłyby mnie bardzo szybko :)

Muszę się uporządkować jakoś na swój sposób, ale ... pomyślę o tym jutro, jak słynna Scarlett.
Albo za pięć juter jutra, czyli kiedyś tam.

środa, 19 listopada 2014

Bieszczady

Bieszczady fascynują, przyciągają, hipnotyzują ..
Mają w sobie coś, co każe rzucić wszystko i zaszyć się choćby na parę dni w innej rzeczywistości.
Umożliwiają ucieczkę od problemów..

Są inne, a mnie szeroko pojęta inność pociąga.
I chociaż nie wiem jak nazwać to, co mnie tak tam ciągnie, jest to ogromna siła..

Późnojesienne Bieszczady przywitały nas jeszcze fascynującymi kolorami, dość pustymi szlakami, świetną pogodą i ... świętym spokojem :)
Właśnie tego było mi potrzeba :P



Listopadowe Bieszczady są inne niż te lipcowo-sierpniowe, jednak nie mniej urocze..
Chyba o każdej porze roku można tam po prostu uciec i znaleźć się w bajecznym świecie, takim innym - spokojnym, cichym, gdzie czas płynie jakby w innym rytmie.. 





Jeszcze chcę tam wrócić .. 
Czuję niedosyt tych gór, przez złośliwych nazywanych ... pagórkami :), niedosyt widoków, chodzenia czy ciszy..
Chciałabym zobaczyć cerkiewki, m.in. słynną cerkwię św. Mikołaja w Hoszowie oraz pewnie mniej znaną, ale moim zdaniem ciekawą cerkiew w Szczawnem..
I wiele innych.
Znaleźć się w Komańczy, przejechać się Bieszczadzką Kolejką Leśną, ale przede wszystkim jednak zarzucić plecak na plecy i wędrować po urokliwych bieszczadzkich szczytach, za sobą zostawiając cały świat, pędzący coraz szybciej, w którym pomału nie ma już miejsca na chwilę zadumy czy odpoczynek..

Świat, w którym wszyscy chcą wszystko najlepiej na już, a jeszcze lepiej na przedwczoraj..
Gdzie jakość ustępuje miejsca ilości..
Świat, w którym ludzie mają problemy choćby z pielęgnowaniem przyjaźni, bo wieczorami zmęczeni po pracy mają siłę jedynie na chwilę przed TV..
Przeraża mnie współczesne tempo życia, dlatego lubię czasem odciąć się od tego i wyjechać tam, 
gdzie jest inaczej..
Bieszczady właśnie takie są, za co je uwielbiam..
Dają wytchnienie.. 



:)

poniedziałek, 17 listopada 2014

typowo-listopadowo...

Rety, jak dziś paskudnie...
Deszczowo, zimno, wietrznie, ciemno, listopadowo-depresyjnie..
Zdążyłam się już przyzwyczaić do pięknych jesiennych, słonecznych dni, zapominając czasem, jaki miesiąc mamy.
Dziś pogoda wprawdzie tylko lekko pokrzyżowała plany, ale mocno popsuła humor, zmieniając go z całkiem dobrego na taki pt.: 'jest tak beznadziejnie, że na nic nie mam ochoty'

Jest mrocznie ..
Liście w zdecydowanej większości pospadały z drzew, zostały nagie konary.
Jeszcze nie zmrożone, jeszcze nie baśniowe..
Zawieszenie..

Mobilizuję się, by pomimo beznadziejności aury korzystać z weekendu..
Z drugiej strony jednak ostatnio się wyciszam, mówię o parę słów mniej, słucham uważniej ..

Widok nieba usianego gwiazdami w Cisnej zapadł mi w pamięć, mogłabym długo spoglądać na te gwiezdne cuda.. Pod powiekami przechowuję ten widok.

Ciągle mam ten sam problem - za dużo wszystkiego w moim życiu, zbyt duże oczekiwania innych, to, tamto i często wychodzi tak, że muszę wykradać chwile dla siebie samej ..
Bo ciągle jest gdzieś coś do zrobienia, oczywiście pilne coś, co nie może poczekać..
Tylko, że to pilne dla innych dla mnie oznacza nieistotne, a nieistotne dla większości ludzi dla mnie równa się konieczne ..
No cóż, od dziecka bywałam inna. Może trochę dziwna.
Inaczej postrzegałam świat, po prostu..
Buntowałam się gdy mówiono, że inni coś tam.. Bo ja robiłam inaczej, na przekór.
Gdy przed komunią znudziły mi się długie włosy, a mama nie pozwoliła skrócić, zamknęłam się w pokoju i sama je obcięłam..
Oczywiście krzywo, ale nieważne, były krótsze..
Mnie się podobały, a loki i na skróconej długości dało się zakręcić..
A gdy kiedyś miałam jechać do dentysty wyrwać mleczaka, wlazłam na drzewo, chowając się i go jakoś wybiłam. Wizyta u stomatologa mogła zostać odwołana.
W wieku ok. 14 lat zakomunikowałam rodzinie, że przed 30-tką żadnych dzieci mieć nie zamierzam.
Śmiali się, że bzdury plotę. A ja mówiłam poważnie. Nie chcę dziecka przed 30-tką, bo nie dorosłam do takiego momentu w życiu, by się na nie zdecydować.
Pragnę córeczki bardzo mocno, ale dopiero gdy sama poczuję, że to jest dla nas odpowiedni moment.
Dotychczas jeszcze nie poczułam.
Krytykują mnie czasami za częste wyjazdy, ale ja bez podróży, nawet takich krótkich 1- czy 2-dniowych, zaczynam się dusić.
Brakuje mi powietrza. Natłok myśli i codzienność mnie przytłaczają.
Wyjazdy to inna jakość, zaczerpnięcie powietrza, szukanie inspiracji, odkrywanie czegoś nowego.
Noce w pociągach, autobusach nawet specjalnie nie męczą, są częścią Bycia w Drodze.
Odkrywania niezwykłości w zwykłości. Nurzania się w marzeniach.
Pakując plecak, jestem szczęśliwa.

sobota, 15 listopada 2014

".. gór mi mało i trzeba mi więcej .."

W górach odpoczywam najpełniej.
Od problemów, ludzi i siebie samej.
Nigdzie indziej nie odcinam się od świata tak jak tam.

Było cudnie. Pogoda wymarzona, ludzie ciekawi, krajobrazy bajeczne.
Problemy z P. przestały na jakiś czas mieć znaczenie, nie liczyło się, że coś gdzieś tam trzeba, że ktoś czegoś tam oczekuje; wszystko wydawało się oddalone i nierealne.
Czy był zasięg czy nie, było mi całkowicie obojętne. Poza wysłaniem smsa, że dojechałam i żyję oraz kolejnego, że jest mi całkiem dobrze, nie kontaktowałam się ze światem :)
I  było mi na rękę jak nikt niczego ode mnie nie chciał.

Takie odrealnienie.
I oniryczne zdjęcia ..




Skupienie się na swoim oddechu podczas wchodzenia, schodzenie w fajnym błotku, przechodzenie przez wodę, pośpiech, by zdążyć przed zmrokiem (co połowicznie się udało :) ) - w tym zatraciłam się kompletnie podczas czterech dni wędrówki.
Inna przestrzeń, inna rzeczywistość, inaczej płynął czas.
Wieczory z gitarą w schronisku byłu dopełnieniem bieszczadzkiej błogości.
Mały kociak, mruczący na kolanach okazał się uroczym towarzyszem, obserwującym z zaciekawieniem naszą grupę i krążącą pomiędzy nami aroniówkę.

Nie pamiętałam kiedy ostatnio widziałam tak pięknie rozgwieżdżone niebo, można było stać i po prostu się wpatrywać..
 Może zbyt dawno nie przyglądałam się gwiazdom ..

Pojawiły się nadgryzione zębem czasu cmentarzyki,



przywołujące wspomnienia tych, których nie ma.. I myśli, by bardziej zagłębić się w historię tych terenów. Dotychczas zdarzało mi się czytać o wysiedleniach ludności z tych terenów, jednak nie wnikałam w to, co lubię najbardziej - w historię życia konkretnych ludzi, w ich pogmatwane losy..
2 lata temu, gdy pierwszy raz wybierałam się w Bieszczady, czytałam o tamtejszych wędrówkach papieża, gdy wraz ze studentami wędrował po tych okolicach, mijając spalone wioski..
Gdy wszystko było zniszczone, wyludnione, przerażające..
Dzikie Bieszczady..

Dziś nie są tak dzikie jak w latach 50. czy 60.-tych.
Nadal są urocze, na szczęście nie wlazła tu komercja.
Cieszę się, że nie wywalono tu żadnego koszmarku jak choćby Gołębiewski w Karpaczu, który pasuje do tamtejszego krajobrazu jak przysłowiowa pięść do nosa. Zawsze się krzywię jak jestem w Karpaczu i widzę to beznadziejne coś..
Smutne, że ktoś na to pozwolił..

Wyjeżdżając z Poznania w Bieszczady czuję się jakbym z wrzawy miasta wysiadła na cichym brzegu..

niedziela, 2 listopada 2014

ktoś odchodzi, ktoś zostaje ..

Wczoraj minęło 10 lat od śmierci mojego dziadka.
Poczułam się tak jakby 1.11.2004 był wczoraj..
A to było naprawdę dawno, bardzo dawno,  tyle się zmieniło od tego koszmarnego dnia

Potem odszedł K.
O wiele lat za wcześnie..

W zeszłym roku babcia ..

Każde odejście bolało. Chociaż każde inaczej.  Jednak każde było zaskoczeniem.

Coś wspólnego jednak miały te śmierci: szok, potworny ból, niedowierzanie, załamanie i co w moim przypadku szczególnie silne - bunt.

Śmierć zawsze przychodzi za wcześnie. Niezależnie czy zabiera osobę 80-, czy 23-letnią, czy kilkuletnią, nigdy nie jest odpowiednia pora. Zawsze chce się więcej - jeszcze rok, jeszcze parę m-cy, jeszcze dzień, godzina, ... chwila..

Jeszcze chce się powiedzieć parę słów, przeżyć coś razem..

I ciężko zrozumieć, że już NIGDY..
Słowo 'nigdy' przeraża, bo jak to ? Nigdy już dziadek nie opowie o swym wojennym dzieciństwie ?
K. nigdy już nie powie 'będzie dobrze' ? Nigdy już nie usiądę z babcią przy stole i nie wypiszemy tradycyjnych, papierowych kartek na święta ?

Nigdy...
Oni odeszli, a ja zostałam.

Trudno przyzwyczaić się do fizycznego nieistnienia kogoś, kto był blisko.
Pozostały kapcie w kuchni babci, gotujące się na obiad ziemniaki..
Nie zdążyła zjeść..
Mnóstwo kwiatów, książki, wiszące w szafie ubrania..
Bluzka, uszyta specjalnie na chrzciny prawnuczki..
Na których nie zdążyła być, walczyła w tym czasie o życie, przegrywając nierówną walkę kilka dni po chrzcinach.
A tyle razy mówiła, by malutką ochrzcić.. Ponaglała, nie rozumiała dlaczego tak zwlekają..
Pozostały papiery, świadectwo szkolne jej mamy, które jeszcze niedawno po raz kolejny mi pokazywała..
Leki, których nie zdążyła przyjąć
Zdjęcia.
Wspomnienia.

Myślałam, że ze spokojem dożyje nawet 90. urodzin..
Że jeszcze doczeka dni, gdy wreszcie dorosnę i spełni się moje największe marzenie -
na świecie pojawi się ona - moja wymarzona córeczka..

Nie doczeka :(

Śmierć przychodzi znienacka i przekreśla plany i marzenia.

Najpierw gdy odejście bliskiej osoby staje się faktem, nie do końca można w to uwierzyć.
To totalny szok.
Nie docierało do mnie, że oni nie żyją.. Nie potrafiłam sobie tego wytłumaczyć..
Gdy dotarło, pojawiła się bezkresna rozpacz..
Przepłakane noce, dni, które nie mają znaczenia, bo wszystko utraciło sens..
Po stracie dziadka zmuszano mnie do normalnego funkcjonowania..
Po odejściu K. niewiele pamiętam, czas mi się zatrzymał i nie wiedziałam co się wokół dzieje, bardzo mało pamiętam z tamtego czasu.. Mam dziury w pamięci i nie potrafię przywołać w pamięci wielu wydarzeń..
Po śmierci babci rozchorowałam się dość poważnie..
Wycofałam się z życia rodzinnego czy towarzyskiego, nie chciałam uczestniczyć w imprezach, spotkaniach, męczyły mnie one.
Nudne rozmowy, udawane emocje i nieszczerość raziły..
Pragnęłam spokoju, ciszy, bycia czasem sama, musiałam na nowo poskładać swój świat, by móc z powrotem odnaleźć siebie po stracie..

Dziadka nie ma całych, długich 10 lat.
Smutno mi gdy o tym myślę. Brakuje go..
Minęło uczucie kompletnej rozpaczy, pozostał smutek, z którym potrafię sobie jakoś radzić ..

K. nie ma już 6 lat..
Żal jego młodego życia, tyle jeszcze miał planów..
Tyle nie zdążył..
Czasami trudno mi uwierzyć, jak choroba potrafi zniszczyć tak młody, zdrowy, silny organizm..

Babci nie ma ponad rok.
Stosunkowo świeże rany jeszcze się nie zabliźniły.

Kiedyś, gdy byłam zdołowana po śmierci K., skierowano do mnie piękne słowa..
"Gdy nagle zerwie się wiatr i potarga Ci włosy, nie wierz, że to tylko wiatr. To będzie on, otulający Cię skrzydłami"
Jedne z najpiękniejszych słów, jakie kiedykolwiek usłyszałam..
I  jedno z najbardziej skutecznych pocieszeń, chociaż pocieszenia nigdy nie oczekiwałam.

Po każdej stracie upadałam, pogrążałam się w bólu..
Bardziej niż własny ból przerażało mnie jednak cierpienie bliskich ..
O ile swoje cierpienie jakoś znosiłam, radząc sobie na rozmaite sposoby, to bólu rodziny nie mogłam znieść. Nie potrafiłam spać, słysząc łkanie .. Nie potrafiłam pocieszyć, bo nie ma takich słów, by ukoić czyjś ból.. Można tylko być obok..
Nic więcej ..
Być, pozwolić mówić, uważnie słuchać, pozwalać płynąć łzom..
Albo milczeć, jak robi się za gęsto od słów.
Nie znoszę mówienia 'nie płacz, było, minęło'.
Skumulowane emocje kiedyś po prostu wybuchną..
Płacz trzeba wypłakać, złość wykrzyczeć, ból przeboleć..

Na grobie K. widnieje napis "Bóg sam wybrał czas"
Krótko, rzeczowo i dosadnie..
Miałam chwile w życiu, gdy wchodziłam do napotkanych, pustych kościołów, siadałam i jedyne myśli, jakie kotłowały mi się w głowie to: 'Boże, dlaczego ?'
Dlaczego na to pozwolono ? Dlaczego zabrano osobę tak dobrą, pomagającą wszystkim naokoło, myślącą o wszystkich, a dopiero na końcu o sobie ?
Dlaczego tylu morderców i ludzi-potworów żyje i ma się dobrze, a człowiek na wskroś dobry musi odejść w wieku 20 paru lat ? Dlaczego ? Jaki to ma sens ?

Dziś mniej we mnie buntu. Nie pytam dlaczego, odpowiedzi nie znajdę.
Może był zbyt dobry dla tego bezwzględnego świata ?

Tak mocno we mnie wierzył..
Mocniej niż ja sama.
Tak skutecznie uczył, że świat jest dobry..
Do dziś wierzę, że 'niewidzialna dłoń ochroni mnie', zawsze i wszędzie.

Chciałabym powiedzieć mu dwa słowa, które nigdy nie padły - Dziękuję. Przepraszam.

Z dziadkiem chciałabym jeszcze porozmawiać o wojennych czasach.
Opowiadał o nich, ale ja byłam zbyt młoda i niedojrzała, by bardziej się zainteresować.
Słuchałam, było to ciekawe.
Dziś słuchałabym uważniej, sam temat dziś bardziej mnie interesuje niż jak miałam naście lat.
Dopytywałabym.
O rodzinę także. Kiedyś średnio mnie to interesowało, dziś - bardzo.
Jak musiał się czuć, gdy zmarła mu mama, był przecież taki malutki..
Jaki wyglądało jego życie po stracie matki, jaka była jego macocha ?
Dopiero gdy sama trochę przeżyłam, więcej rozumiem.
Potrzebowałam lat, by to zrozumieć.
A los nie dał czasu na te rozmowy :(
Dziadek zawsze pamiętał o moich urodzinach i imieninach, pierwszy już od rana przychodził z życzeniami.. To takie miłe..
Bardzo mi tego brakowało, gdy go zabrakło..
Wyręczał mnie w moich obowiązkach - opiece nad królikami, potem kotami..
Przypominał mi, że kończy się kocia karma.
Pamiętam jak nosił kota w koszyku wiklinowym..
Niecały rok po śmierci dziadka kot zniknął


Mam jeszcze nadzieje, że kiedyś uda mi się porozmawiać z jego przyrodnim bratem o dziadkowym dzieciństwie, dorastaniu w tamtych czasach, trudniejszych i brutalniejszych niż nasze.
Nie chcę żartów, nabijania się, zmiany tematu na łatwiejszy. Chcę tylko szczerości..

Przykre, że nie zdążyłam dorosnąć wcześniej i zadać nurtujących pytań, gdy jeszcze żył..
Chciałabym go przeprosić za swoją dziecinność, niedojrzałość, lekkomyślność. Za typowo nastolatkową beztroskę.
Dorosłam dopiero 4 lata po jego odejściu.

Myślałam, że na wszystko w życiu jest czas.
Już wiem, że nie..

".. nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście.."

Pozostaje wierzyć, że gdzieś są i są tam szczęśliwi..