sobota, 2 czerwca 2018

Czarny humor z SORu

Szpitalny Oddział Ratunkowy (SOR) zapewne nie należy do ulubionych miejscówek nikogo, kto ma w miarę równo pod sufitem.
Praca tam łatwa ani przyjemna nie jest, zdaję sobie z tego sprawę, co nie zmienia faktu, że placówki te należałoby jakoś przeorganizować, zmienić, przewartościować. Bo jest patologicznie źle.


Poniżej zabawne sytuacje z miejsca iście niezabawnego

1. Poznań. Lipiec 2017, moja mama ze złamaną ręką spędza na SORze ok. 7 godzin.
Patologia dosłownie, jak można ze złamaniem, z opuchlizną i w stanie dość niefajnym spędzić tyle czasu w poczekalni
 Przed mamą do gabinetu wchodzi (po wielu godzinach oczekiwania) pani ok. 65-70 lat.
Wchodzi i po minutce wychodzi, bo zostaje wysłana do szpitalnej apteki po szynę.
Szyny w gabinecie się skończyły i jak pani chce mieć ją założoną, niech idzie i sobie kupi.
Więc idzie, wchodzi po kolejnym odczekaniu swego do gabinetu, po chwili wychodzi wściekła.
Szyna jednak niepotrzebna, kazali iść jej ponownie do apteki i zwrócić.
No tak, co się pani będzie nudzić w poczekalni, jak może się pani przespacerować na trasie gabinet - korytarz - apteka - korytarz - gabinet.
Spacerek to przecież ruch, a ruch to zdrowie.
A że panią boli ? Aha, to trudno, życie też boli.

2. Ta sama pani, po kolejnym spacerku wychodzi z gabinetu purpurowa.
Ktoś ją pyta co się stało.

- Wie pani, co mi powiedzieli ?
- Nie
- Lekarz powiedział, że jakbym była w jego wieku, to opłacałoby się jeszcze operować.
Ale w moim to już nie warto. Złamanie jest takie, że ręka zostanie pokrzywiona do końca życia.
Nie warto już operować .. - pani spogląda z niedowierzaniem i smutkiem na słuchających..


Kurtyna
(kurwa)


3. Tym razem ja odwiedzam SOR, ten sam zresztą.
Szczegóły w poście z lutego 2018.

Brakuje łóżek, wywalają mnie na krzesło. Dobra, nie wywalają, a proszą, abym przeszła na krzesło. Czuję się tak kiepsko, że oczywiście siadam nie tam gdzie powinnam.
Każą mi spadać na inne krzesło, to jest ich. Ich - personelu medycznego.
Siedzę sobie i czekam dalej, SORy to świetna nauka czekania.  Na cud, na uśmierzenie bólu, na nadzieję. I na wypis, który pozwoli prędkim krokiem oddalić się z tego miejsca.

Obok siedzi kobieta w wieku, który trudno mi oszacować. Może ma 55 lat, może 60, a może 65.
Dostaje wypis. Prosi lekarkę o pomoc, od razu widać, że boli ją strasznie. Nie wiem co, ale widzę ból. Otwiera dużą torebkę, którą wypełniają tabletki przeciwbólowe. Nie pomagają.

Młodziutka, drobna lekarka z ogromną charyzmą zwraca się do niej:

"A co pani myślała, że my tu panią uzdrowimy ?
Jeśli panią bolało, to i boleć będzie. Czy tutaj czy w domu czy na oddziale.
Wiadomo, że boleć nie przestanie. Do widzenia"

 Ta młoda dziewczyna wypowiedziała te słowa takim zabawnym tonem, że w niezbyt przyjemnej  sytuacji zabrzmiały jednak dość... zabawnie.
Ostro, ale aż się uśmiechnęłam.


4. Skoro trafiłam na SOR, a objawy wyglądają poważnie, muszą sprawdzić serce. Ból promieniuje albo od serca albo od kręgosłupa.
Ok, spoko.
Bardzo sympatyczna lekarka, do której jako jedynej tu czuję instynktowną sympatię coś tam bada i stwierdza, że chyba ok, bo
"głośniejszych szumów nie słyszę, delikatnych chyba też nie,  ale tu taki hałas i zamieszanie, że nie jestem pewna"

Aha ..


5.  SOR w Bielsku-Białej, gdzie trafiam wraz z koleżanką.
Sytuacja poważna, trzeba coś zrobić z krwotokiem. Krew się leje, ona osłabiona, ja zdezorientowana.
Na oddziale kolejka jak za komuny po mydło i masło. Naprawdę.
Mimo, iż na szczęście stanie w kolejce za komuny mnie nie dotyczyło, to jednak dużo, oj dużo o nich się nasłuchałam..

Każą czekać. Zarejestrować się i czekać. Na wezwanie, które kiedyś nastąpi. 

Tłum w poczekalni zastygł w oczekującym bezruchu.
Kolejka się nie rusza. Mija pół godziny, godzina, dwie.... Nic, zero ruchu.
W końcu koleżanka wchodzi do gabinetu i pyta czy wiadomo ile jeszcze trzeba czekać i co właściwie zamierzają z nią zrobić, skoro krwotok ustał.

W odpowiedzi słyszy, że ma czekać, ale już jej nie pomogą, bo jedyna lekarka, która jest z tej specjalizacji skończyła dyżur. Ahaaaaaa ....
Co zatem zamierzają ? Ano, niewiele, wypiszą jej receptę jak chce. Na lek, który - o ironio - ma w domu. Zresztą bez recepty też go otrzyma.

Jedna pani z poczekalni, czekająca w kolejce ze swoim schorowanym, ok. 90-letnim tatą także zaczyna się irytować. Czeka od wczesnego ranka, właśnie nastaje popołudnie i ojciec jest zmęczony, źle się czuje, musi coś zjeść. A reakcji żadnej.


Czekać, panie, czekać.
Tylko na co, na zbawienie czy na lepsze czasy ?

4 komentarze:

  1. Sluzba zdrowia po norwesku:
    1. coraz gorszy bol po operacji - zgloszone lekarzowi - "jak nie cieknie spod opatrunku to nie mamy w zwyczaju sprawdzac.." Efekt: prawie sepsa za pare dni i szybki transpot do szpitala po dramatycznym wezwaniu karetki.
    2. panie doktorze - bardzo boli - przy wypisie do domu otrzymanie 1 tabletki leku przeciwbolowego.
    3. info od lekarza: ale to tylko zakazenie zwykla bakteria ze skory jest.. Po czasie info ze to jednak ciezka bakteria "szpitalna" byla.
    4. przy koncowce bolesnego leczenia pooperacyjnego zakazenia rany i pytanie czy moze posiew zrobic bo znowu boli i goraczka i CRP nie wyrazne.. Odpowiedz: ale po co, dobrze jest.. Efekt: zakazenie juz 3 bakteria do kompletu.
    5. podejrzenie zakrzepu w nodze - 4 godziny w poczekalni na pogotowiu, stan zagrozenia zycia jakby nie bylo.. W koncu interwencja z awantura. Efekt: pytanie - ale oddycha Pani? i zalecenie USG nogi i badania krwi. (ogolem czas trwania zabiegow - okolo 10 minut..)
    6. Chec odbioru wynikow USG i rtg w okienku w szpitalu: pani - nie bo nie mamy tak w zwyczaju :P
    7.lekarz mowi tylko po dunsku, widzi brak zrozumienia tego co mowi, pyta rozumiesz? NIE.. efekt: smieje sie glupio i powtarza dokladnie to samo jeszcze raz..
    8. W Norwegii istnieje dobry zwyczaj, ze gdy stan zdrowia pacjenta jest ciezki to zamawia sie taxi przez szpital itd. Zlozone zamowienie jak zwykle. W odpowiedzi sms: wez autobus. Szybki sms w odpowiedzi: ale choroby dalej jak byly, l4, 2 km do przystanku. Odpowiedz od pani: to nie nasz problem ze masz daleko do przystanku.. (biegunki non stop, krwawienia mega z p pokarmowego, omdlenia non stop, bole stawow i brak mozliwosci chodzenia i takie tam inne drobnostki)
    7. mozliwosci roszczen wobec sluzby zdrowia wlasciwie brak. Istnieje panstwowa instytucja gdzie splywaja skargi pacjentow. Zeby w ogole zostaly rozpatrzone: albo w dodatku musza byc straty finansowe powyzej 5000 zl, albo 15% inwalidztwa po zajsciu. (utrata wechu i smaku to cale 5%, utrata palcow u nog - 0%) jak komus glowy nie ucieli szanse sa marne...
    Aha - no prawie zapomnialam (napisac, bo nie zapomne do konca zycia) - otwarcie na chama bez znieczulenia rany nozyczkami... rozerwanie na odleglosci okolo 10 cm.
    Takze zakazenie 3 bakteriami, 2 pobyty w szpitalu, w tym cale swieta, bol przez x miesiecy i skichanie zdrowia (m.in. wedrowka bakterii po calym organizmie, antybiotykami watroby) to w sumie nic sie nie stalo. Slowa lekarza po zakazeniach: musisz byc cierpliwa... To tak z grubsza..

    OdpowiedzUsuń
  2. O jej, przerażające przypadki podałaś... Zaskakujące, bo kiedyś słyszałam, że w Skandynawii ogólnie lepiej to wszystko działa. Przykre :( Bardzo współczuję i życzę powrotu do zdrowia i jak najrzadszego kontaktu z tak patologiczną służbą "zdrowia".

    OdpowiedzUsuń
  3. Też znam wiele takich anegdot i to jest przerażające. Strach chorować.

    OdpowiedzUsuń
  4. A tak liczyłam, że post przeczyta ktoś mający odmienne doświadczenia i przywróci mi wiarę w SORy... :)

    OdpowiedzUsuń