piątek, 5 stycznia 2018

Pani Ewa. Siła, jaką ona w sobie ma.

Pani Ewa zna mnie od czasu, gdy byłam małym berbeciem.
To znajoma mojego taty poznana przez pracę. Dziś bliska przyjaciółka mojej rodziny.

Kobieta, która jest przykładem jak po ciężkich przeżyciach zachować optymizm i radość życia.

Jej życie usłane słodyczą nie było. Przeciwnie, od dziecka rzucano jej kłody pod dziecięce jeszcze nóżki.
Miała 4 latka, gdy zmarła jej mama. Zaledwie 26-letnia.
Jej siostra miała jeszcze mniej, chyba pół roku czy jakoś tak.

Ojciec został sam z dwoma małymi córeczkami. Nie były to jednak czasy, w jakich obecnie żyjemy my.
Dziś gdy ojcowie kąpią, przewijają, usypiają, karmią dzieci i wstają do nich w nocy, tylko czasy, w których od dzieci była matka, a ojciec zarabiał. I najczęściej poza krótką zabawą potomstwu czasu nie poświęcał, bo to wtedy niemęskie się wydawało.

Ojciec pani Ewy po jakimś czasie ponownie się ożenił. Mała Ewa i jej młodsza siostra zyskały więc macochę, a za jakiś czas przyrodnią siostrzyczkę.

Macocha najbardziej kochała swoją rodzoną córkę, a pozostałe dwie dziewczyny pewnie trochę mniej. One były starsze i miały więcej obowiązków.
I tak jak one musiały pomagać w domu, tak najmłodsza, rozpieszczona dziewczynka żyła bardziej beztrosko.
Czy pani Ewa ma dziś o to do macochy żal ? Trochę tak, ale czuje i wdzięczność za wychowanie.

Ojciec zmarł nagle w wieku chyba 56 lat. Albo mniej, nie pamiętam.
Serce.
Pojechał do miasta załatwiać szkołę dla najmłodszej córki. Nie wrócił już żywy.

Mała Ewa opuściła dom rodzinny w wieku 12 lat, udając się do szkoły z internatem.
I pewnie mniej więcej w tym czasie poczuła, że musi stać się niezależna.
Albo inaczej: zależna najlepiej od siebie samej.

Szybko się usamodzielniła i zaczęła troszczyć sama o siebie.
Praca, znajomi, przyjaciele; wszystko co ma zawdzięcza sobie.

Nigdy nie wyszła za mąż, choć wielokrotnie miała ku temu okazję.
Dziś żartuje, że gdyby wzięła ślub, byłaby już pięciokrotną wdową.  Wszyscy jej absztyfikanci leżą w grobach, a ona z uśmiechem mówi, że to nie przez nią.

Pani Ewa parę lat temu pochowała już młodszą, biologiczną siostrę. Zmarła ona na raka trzustki, a bohaterka posta troszczy się o jej osieroconą, jedyną córkę i wnuka.
Mimo, że małżeństwo siostry uważała za pomyłkę jej życia, a dziwacznego szwagra nie darzyła sympatią. Wielokrotnie o nim opowiadała, np. o tym jak rzeczony szwagier postanowił sobie wyjść ze szpitala, tj. uciec i wyszedł w białych, szpitalnych ciuchach. W tych ubraniach przejechał tramwajem przez pół miasta, wyglądając jak uciekinier z zakładu zamkniętego.

Pamiętam jak przeżywała odejście siostry, paliła wtedy jak smok.
Podniosła się z tej straty.

Dziś, będąc po 70-tce, pani Ewa postanowiła na poważnie zająć się stanem (nie)zdrowia swojej macochy. Niezadowolona ze zbyt luzackiego podejścia do sprawy przyrodniej siostry wzięły sprawy w swe ręce.
Wykorzystując urlopy i opiekę (tak, tak, ona cały czas pracuje zawodowo) stara się zapewnić swojej drugiej mamie jak najlepsze warunki po przebytej operacji.

Mimo mikrourazów z dzieciństwa, to właśnie ona okazała się osobą, która najbardziej przejęła się zdrowiem macochy. 

A macocha..
Całe życie chuchając i dmuchając na jedyną, biologiczną córkę, na starość pomocną dłoń przyjmuje od nierodzonej, silnej i niezależnej córki.

Zahartowana przez życie pani Ewa nauczyła się, że najlepiej liczyć zawsze na siebie.
I iść przed siebie, z uśmiechem, bez narzekania, bo ono nic nie daje.

Jej radość świata rozbraja.
Przebywanie w jej towarzystwie jest przyjemnością - mimo ciężkiego życia zachowała w sobie ogromne pokłady optymizmu, ciepła, uśmiechu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz