niedziela, 31 grudnia 2017

O tym jak zrezygnowałam z sylwestra, o jakim wielu marzy




Wielu pomyśli, że beznadziejną decyzję podjęłam. Przecież tyle osób marzy o tym, by na sylwestra zaszyć się gdzieś w górach i z dala od cywilizacji powitać nowy rok.
Sama kiedyś też o tym marzyłam. Pamiętam jaka podekscytowana jechałam na sylwestra 2014/2015 do Lubawki. Spełniło się to o czym zawsze myślałam - spędzenie sylwestra w górach.
Pierwszy raz w życiu byłam wówczas zimą w górach. Serio.
Wszystko wydawało się być takie nowe, takie inne.

Uważam, że to był mój najlepszy sylwester w życiu.
To, że jechałam chora, z gorączką i katarem nie miało znaczenia. Byłam szczęśliwa. Nawet wtedy gdy wracałam popołudniami w przemoczonych butach.
Spodobało mi się tak bardzo, że kolejnego sylwestra także postanowiłam spędzić w śnieżnobiałych górach. Podobny scenariusz, podobna grupa, podobne wszystko. Tylko, że już zniknęła ekscytacja, już mi się średnio podobało. Siedząc wtedy, w Kudowie w pokoju, pomyślałam sobie, że to już raczej mój drugi i ostatni sylwester w tym stylu.

Zeszłoroczny sylwester spędziłam w Wiedniu i Bratysławie i aż mi smutno na myśl, że rok temu o tej porze zwiedzałam stolicę Słowacji. Tj. smutno mi, bo było świetnie i chciałam bardzo to powtórzyć. Tylko w innym mieście, Lwowie, Amsterdamie, Lublanie czy Wilnie. Najbardziej we Lwowie..
Ale nie wyszło.

Pojawiła się możliwość ponownego powitania Nowego Roku w górach. W Lubawce, tam gdzie wtedy. Mógł być sylwester sentymentalny.
Na początku nawet nie brałam tego pod uwagę, nie chciałam trzeci raz spędzać końcówki roku w podobny sposób. Później, gdy wszystkie plany lotowo-wyjazdowe poszły się pieprzyć, rozważałam ta propozycję. Nie było już miejsc i nie ukrywam, że mnie to ucieszyło.
Gdy miejsce się znalazło, myślałam długo. Nie wiedziałam: jechać czy nie jechać ?
Wstępnie się zdecydowałam, choć wszystko we mnie aż krzyczało: nie, nie, nie chcę.
Nie chciałam, bardzo nie chciałam.
Nie miałam ochoty, po prostu. Ani na przebieraną imprezę, których nie znoszę.
W ogóle typ ze mnie wybitnie antyimprezowy.
Ani na tak liczne towarzystwo.
Ani na zimę.
Ani na powtórkę z rozrywki.
I miejsce, które już znam.
Ani na kombinowanie z dojazdem.

Dlaczego ?
Wiele znajomych osób pojechało, mogłam pójść po najmniejszej linii oporu i po prostu do nich dołączyć.

Skąd we mnie taki bunt ? Skąd nastawienie na NIE ?

Nastrój pod koniec roku bardziej chujowy niż imprezowy.
Przemęczenie, dwie śmierci 27.12 - kuzynki mojej babci i najmłodszego brata mojego dziadka, o którym pisałam tu:

 http://wyfrunaczwlasnejglowy.blogspot.com/2016/06/wnuczka-swojego-dziadka.html

Może gdyby nie fakt, że uznałam, że chcę pójść na pogrzeb ciotki (nie, nie dlatego, że wypada) pojechałabym jeszcze do Lubawki. Mogłam jechać dzień później, 30.12 i zostać do 2.01, trochę bym pobyła jeszcze.
Ale nie. Zrezygnowałam i niestety nie żałuję.

Obawiam się, że żadna siła nie jest w stanie przekonać mnie do przebieranej imprezy.

Byłam skłonna za to wyruszyć sama do Lwowa (tj. sama na zorganizowany wypad) i myślę, że gdyby nie pogrzeb cioci zdecydowałabym się na to.

Trudno. Sylwester jest co roku.


Tymczasem w Nowym Roku życzę Wam więcej energii i sił na spełnianie marzeń,
mniej smutnych chwil,
nie łamania rąk ani nóg
odwiedzania przyjemniejszych miejsc niż szpitale i SORy
zdrowia, które docenia się dopiero gdy zaczyna szwankować
ludzi, którzy nie będą nawalać gdy Wam na czymś zależy
prawdziwych znajomych i przyjaciół
i poczucia, że zawsze obok jest ktoś, na kogo można liczyć

To chyba najważniejsze. 

:)


Na zdjęciu: zeszłoroczny Wiedeń sylwestrowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz