piątek, 28 sierpnia 2020

Nawet bycie ch*jem powinno mieć jakieś granice. Blablacar sprzed 2 lat.

Zwyczajny dzień w środku tygodnia. 
Jadę blablacarem z nieznanym kierowcą z Gdańska do Torunia, zapowiada się normalnie, ale tak nie jest.

On w swym eleganckim, służbowym ubranku i ja w sportowych spodniach, koszulce w arbuzy i z przerzuconym przez ramię plecakiem, ciągnąca za sobą malutką walizkę.


Jestem częstowana takimi oto tekstami:

 - Skąd wracasz  ? - Z Aten
- Mają ludzie czas i pieniądze - kwituje koleś i rzuca mi spojrzenie pt. "nudzi Ci się dziewczynko, że tak sobie jeździsz?"


- A drogie te Twoje Ateny?  (- ok. 200 zł. za lot)
- Nie. Zresztą byliśmy zaledwie 3 dni
- Fajnie. Ale ja nie mogę tak sobie polecieć.   (No a co mnie to właściwie obchodzi?)
- ...
- Jestem pracoholikiem (Ok. A co mnie to obchodzi ?)
- A to niedobrze - odpowiadam krótko, a wzrok kolesia właśnie mnie morduje.
 - Mam 35 dni urlopu, ale nie mogę nigdzie wyjechać.
- ... (moje spojrzenie mówi po raz kolejny: A co mnie to obchodzi ? Czy ja jestem darmowym psychologiem ?)

- Podjedziemy jeszcze po jednego chłopaka na lotnisko. Właściwie mogłem Cię z lotniska zgarnąć.
- Nie bardzo, ja wczoraj wróciłam i zostałam jeszcze jeden dzień w Gdańsku.
- I co robiłaś w Gdańsku ?
- Chciałam wejść do Muzeum II Wojny Światowej dzisiaj jeszcze.
Czuję na sobie spojrzenie pt:"A Ty nie masz co robić, nieogarnięta dziewucho ?"


Pytam czy dojedziemy w 1.5 godziny do Torunia, bo stamtąd ogarnęłam sobie dojazd do Poznania.
Koleś patrzy na mnie jak na kompletną kretynkę i cedzi przez zęby:
- Z Gdańska do Torunia jedzie się dokładnie 1 godzinę 40 minut, a nie 1 godzinę 30 minut - i celuje we mnie spojrzeniem pełnym pogardy.
- Ja kiedyś jechałam 1:30, a zresztą 10 minut nie robi mi różnicy.
- Jeżdżę tą trasą często i jedzie się 1:40, wiem chyba lepiej.
(Może i wiesz lepiej, ale nie musisz być takim chamskim służbistą i ciskać we mnie spojrzeniem pełnym jadu)



- Gdzie chcesz dojechać w Toruniu ? Ja Cię zostawię w określonym miejscu, nie mogę nigdzie podjechać
- Umówiłam się koło PKSu, ale ci chłopacy są tak mili, że zaproponowali, że podjadą po mnie na trasę
 Tu chyba mocno urażam Pana Frustrata, bo patrzy na mnie tak jakby chciał mnie zabić, aż przełyka ślinę ze złości. Widzę jego reakcję i zastanawiam się czy aby na pewno nie powiedziałam czegoś bardzo nieodpowiedniego.
- To ja ci sprawdzę czy to daleko. Tyle mogę dla Ciebie zrobić - rzuca z przekąsem.
- Dziękuję - odpowiadam miło, choć mam ochotę odpowiedzieć "Pierdol się, sama sobie sprawdzę".
- To daleko, nie będzie im po drodze.
 - Ok, zadzwonię i dopytam.

- Przyjadą. Dla nich to żaden problem.
Chłopak gapi się na mnie z niedowierzaniem. Oj, spodziewałeś się chyba, że zostawisz mnie na jakimś zadupiu, z którego się nie wydostanę, a Ty odjedziesz z satysfakcją ? Pewnie o to Ci chodziło, chamie. Tylko co ja Ci zrobiłam, że jesteś taki wredny ?



Jedziemy niecałe 1.5 godziny, ale przecież zawsze jedzie się 1:40, bo on tak jeździ i tak jest. A on (wszystko ?) wie lepiej, bo dużo jeździ po kraju. Co tam może wiedzieć jakaś dziewuszka, co leci sobie z Gdańska do Aten, a potem zwiedza sobie jeszcze muzeum i na luzie wraca do Poznania, swoją beztroską i optymizmem wkurzając kierowcę ?

Wysiadam z Toruniu, dziękując i rzucając "to cześć", ale szanowny pan kierowca leci już do sklepu i tylko półgębkiem mi odpowiada. Też Cię nie lubię, mogłabym rzucić mu na pożegnanie, ale nie chce mi się zamieniać z nim ani jednego słowa więcej.


Za parę dni dowiaduję się, że jestem "trochę nieogarniętą dziewczyną, która lubi ustawiać podróż pod siebie" i krew mnie zalewa. No co za gnojek ... Nie dość, że chamski, sfrustrowany, nieuprzejmy to jeszcze niesprawiedliwy. Piszę do niego kulturalną wiadomość, ale on nie z tych, co raczą odpowiadać.
Poziom jego chamstwa zaczyna mnie przerażać...

Po kilku minutach wspólnej podróży wyczułam, że to straszny chuj, a końcówka naszej - na szczęście - krótkiej podróżniczej drogi nie pozostawiła żadnych złudzeń, że może się myliłam..
Często znajomi mi zarzucają, że noszę w sobie za dużo empatii  i za często staram się tłumaczyć ludzi..
W tym przypadku poziom mojej empatii ociera się o mielizny.
Koleś zepsuł mi weekend, aż poczułam się dotknięta.
Zgłaszam sprawę do blablacara, opisuję jak to wyglądało. Serwis reaguje usuwając opinię. Czy robią coś jeszcze ? Nie wiem, szczerze mówiąc nie sądzę.. 

Zgłaszajcie takie sytuacje gdzie się da.  Wiem, że często się nie chce, że każdy woli dojechać do celu i mieć święty spokój, ale może gdyby ktoś wcześniej zgłosił tego sfrustrowanego chama, ja nie musiałabym się z nim męczyć. 

Chciałabym, aby blablacar reagował ostro na takie sytuacje, bo niby dlaczego pasażer ma być skazany na wysłuchiwanie żali i złośliwości kierowców ? 

Oszczędzę Wam opisu początku podróży kiedy to kierowca zmienił miejsce spotkania na jakiś parking a gdy tam dotarłam, miał pretensje, że on już czeka. Miał pretensje siedząc w samochodzie i obserwując jak chodzę i go szukam. Takie cyrki... Miałam być na określonym parkingu, a gdy powiedziałam, że obok jest drugi i nie wiedziałam o który mu chodziło, odparł: "Na tamtym nigdy nie parkuję". Super, więc ja jadąc pierwszy raz w życiu z tym "osobnikiem" powinnam czytać w jego myślach i od razu wiedzieć gdzie dany człowiek ma w zwyczaju parkować. Ludzie - ogarnijcie się..

Dramat ..
 

Wszystko to nie zmienia faktu, że nawet bycie chujem powinno mieć jakieś granice.. 

 

Tu inne bla-bla-opowieści, ale spoko, zdecydowanie bardziej sympatyczne:  :) 

https://tiny.pl/9x54l

niedziela, 16 czerwca 2019

Powrót po 6 miesiącach

Mogłabym napisać, że straciłam serce do pisania.
Ale to nieprawda, piszę codziennie. Tylko nie tutaj. Zawodowo, poza-zawodowo, dla przyjemności i z konieczności.

Mogłabym też napisać, że moje życie przez ostatnie miesiące przypominało huśtawkę. Byłaby to prawda, ale nie dlatego porzuciłam bloga na pół roku.

Mogę napisać, że moja sytuacja zdrowotna mnie dobija. Od czasu wylądowania na SORze przyszło mi się zmierzyć z podejmowaniem decyzji, których podjąć nie potrafię.
Uciekam od nich, ale ileż można uciekać...
Czeka mnie operacja, ale to nie ona spowodowała, że przestałam pisać.

Sytuacja rodzinna też nie zawsze zachęca do uśmiechu i gnania przez życie z entuzjazmem.
Czy to przez problemy zniknęłam stąd ?

Nie.

Zniknęłam, bo potrzebowałam przerwy.

Najbardziej zmęczona jestem ludźmi. Od dłuższego czasu mam wrażenie, że ludzie potrafią tylko brać, w zamian dając jedno wielkie NIC.
Gdy raz okażesz im serce, najchętniej wykorzystają Cię na maxa. Roszczeniowi, egoistyczni, uważający, że im się wszystko należy. Że mogą traktować czyjś dom jak swój, siedzieć komuś na głowie, podrzucać swoje dzieci i problemy. No co ? Należy im się przecież.

W kolejnym poście opiszę najbardziej skrajne zachowania, z jakimi spotkałam się w ostatnim czasie, chociaż jeszcze ciężko mi uwierzyć, że one miały miejsce.

poniedziałek, 31 grudnia 2018

2019



Dużo miłości, moc radości i zaczarowanych chwil

Z najbliższymi wielu przebytych szczęścia mil

Pielęgnowania wewnętrznego dziecka w sobie

I pokochania tego, co najpiękniejsze w Tobie

Rozmów, które połączą pokolenia

I spełnienia najskrytszego marzenia

Nieustannej wiary w cuda

- uwierz w siebie, a wszystko się uda 

 

 

czwartek, 1 listopada 2018

Czego nie mówić osobie w żałobie ?

Post powstał na podstawie moich doświadczeń oraz na podstawie rozmów z paroma osobami na temat (nie)radzenia sobie po śmierci bliskiej osoby. Wpis subiektywny, napisany po przeżyciach, których wolałabym nie mieć.

Wiadomo, ludzie są różni i każdy radzi sobie z trudnościami na swój własny sposób. Podczas gdy jedna osoba miesiącami lub latami będzie tylko płakać, inna podniesie się po miesiącu. Albo tak nam się tylko będzie wydawać, bo nawet gdy kogoś dobrze znamy, nie znaczy to wcale, że znamy go jak siebie samego i wiemy jak się zachowa w danej sytuacji. Poza tym ludzie reagują nieprzewidywalnie i często zaskakująco.

Śmierć należy do najbardziej stresujących wydarzeń w życiu, ona kończy coś, co dobrze znamy, zamyka jakiś etap. Jest życie przed nią i życie po niej.
Życie "po" nigdy nie będzie takie samo jak to "przed", bo jednak kogoś zabrakło.

Pamiętam pierwszą wigilię po odejściu mojego dziadka i to puste miejsce przy stole. Miejsce, należące do niego. Byłam nastolatką, dla której śmierć dziadka była przede wszystkim szokiem.
Tylko, że śmierć zawsze jest szokiem, bo jak inaczej nazwać fakt, że ktoś ZAWSZE był, a teraz NAGLE już go nie ma ? Nie ma i nie będzie, śmierć nie jest odwracalna.


W psychologii wyróżnia się pięć faz żałoby i wydaje mi się, że znaczna część ludzi przez te fazy przechodzi.

1. Faza szoku

2. Faza tęsknoty i żalu

3. Faza złości/buntu

4. Faza smutku, przechodzącego (u niektórych) w depresję

5. Faza akceptacji

Ja je przeszłam, raz dłużej tkwiąc w fazie złości i lekkiej depresji (nr 3 i 4), innym razem nie mogąc się wydostać z fazy nr 1, czyli totalnego szoku, którego nie potrafiłam ogarnąć rozumem.

Inaczej czułam się jako ok. 10-letnia dziewczynka po śmierci prababci Marty, która pomagała w moim wychowaniu. Pamiętam ją jak bawiła się ze mną, chociaż widzę to jakby przez mgłę.
Pamiętam wprawdzie jej twarz, ale nie mogę przypomnieć sobie głosu. A przecież często do mnie mówiła, wołała mnie.
Gdy odeszła, chodziłam chyba do 3 klasy szkoły podstawowej.
Moją drugą prababcię, też Martę, pamiętam z kolei jak ciężko chora leżała kilka lat w łóżku. I tyle wspomnień.. Trzeciej, Stefanii, nie pamiętam w ogóle, wielokrotnie próbowałam sobie kiedyś ją przypomnieć, przecież zdążyłam ją poznać, coś mi tylko świta, że ona stoi na ganku, stara, zgarbiona, chora. Może to jednak moja wyobraźnia dopisała sobie ten obraz.
Czwartej prababci nie miałam, nosiła imię Emilia i zmarła gdy mój dziadek miał ok. 3 lat.

Inaczej żałobę przechodzi dziecko, które nie do końca potrafi pojąć swoim dziecięcym rozumkiem, że ktoś był nagle zniknął,  a inaczej osoba świadoma sytuacji.

Wracając do tematu głównego nigdy nie mów tego osobie, przeżywającej żałobę:

- weź się już w garść
(Myślisz, że to takie łatwe ?)

- umarł/a, stało się, żyj dalej
(j.w. - potrzeba czasu)

- żyj przyszłością
(na to przyjdzie czas)

- myślisz, że jak ciągle mówisz o śmierci, łatwiej Ci się będzie podnieść ?
(może tak; sprawa indywidualna)

- ale Ty jeszcze żyjesz
(no i co z tego?)

Nie rzucaj komuś w twarz słowami, które mogą zadać ból. Ludzie mają różną wrażliwość i może coś, co Tobie wyda się zwykłym pocieszeniem, dla kogoś bardziej wrażliwego okaże się potężnym, krwawiącym rozdrapaniem rany.
Może nawet mając dobre intencje i szczerze pragnąc pomóc, wbijesz komuś nóż w - i tak już poranioną - duszę.

Są sytuacje, kiedy lepiej wspólnie pomilczeć.
Zrobić człowiekowi w żałobie zakupy, przygotować kanapkę, załatwić sprawy rachunkowe, wyprowadzić psa itp. itd.
O takich błahych sprawach nie myśli się gdy całe ciało krzyczy z rozpaczy.

Wystarczy być obok.
Empatycznie być.

Dla mnie 1.11 jest nie tylko Dniem Wszystkich Świętych, ale także kolejną rocznicą śmierci mojego dziadka.  Opuścił nas właśnie w pierwszy dzień listopada i tym samym naznaczył tę datę smutkiem..

O swoim dziadku pisałam ponad dwa lata temu. Jakby ktoś miał ochotę poczytać, zapraszam tu:

http://wyfrunaczwlasnejglowy.blogspot.com/2016/06/wnuczka-swojego-dziadka.html





środa, 31 października 2018

Jesienność


 "Idzie jesień, będzie psychicznie trudniej"

Marcin Świetlicki




Po zmianie czasu i zadeszczonych dniach poczułam, że Jesienność rozgościła się całą sobą już na dobre. Pora schować letnie sandałki i ulubioną kieckę i wyjąć żółty koc, pod którym czasem uda się poczytać książki.

Gdybym miała więcej czasu (tak jak go nie mam) zakopałabym się pod wspomnianym  kocem, włączyła nostalgiczną muzykę i czytała stos książek,  które przygotowałam sobie na jesienio-zimę.

Bo już lubię jesień. Tylko jesienią tak bardzo smakuje mi herbata, wypijana kubkami. Pomarańczowa, mandarynkowa, imbirowa, lipowa.

Jesienią uwielbiam kameralne, ciche kawiarenki, w których można się ukryć przed rozkrzyczanym, zewnętrznym światem. Jesienią powracam do teatru i do kina, szukam inspiracji.

I próbuję wydrzeć światu trochę więcej czasu dla siebie. Poza pracą, rozmaitymi zobowiązaniami, snem i ogarnianiem miliona spraw potrzebuję chwili, kiedy mogę się zaszyć w pokoju sama ze sobą i odpocząć.
Czasem cała rozdygotana z emocji w swoich żółtych ścianach szukam ukojenia. Odpoczywam od ludzi  i rzucanych przez nich nieprzemyślanych słów. I świata, który pędzi jak szalony.
 Introwertyzm daje o sobie znać, zmęczenie chaosem muszę zrównoważyć ciszą. I szczyptą jesiennej samotności.


niedziela, 30 września 2018

Życie to nie teatr. O teatrze słów parę. (post niedokończony)

 "Teatr to najszczęśliwszy zakamarek dla tych wszystkich; którzy po kryjomu schowali do kieszeni swoje dzieciństwo i wyruszyli z nim w drogę; by do końca życia móc dalej się bawić"

 Max Reinhardt




Prosiliście o recenzję spektakli teatralnych (pozdrawiam dziewczynę, od której otrzymałam bardzo ciekawą wiadomość o treści "a może napiszesz normalną recenzję jakiegoś dobrego spektaklu, najlepiej "Iwony, księżniczki Burgunda"). Heh, nie wiem czy potrafię takowe recenzje pisać, o "Iwonie..." notki na pewno nie stworzę, bo  "Iwony..." w Teatrze Nowym jeszcze nie miałam okazji obejrzeć. Nie wykluczam, że kiedyś skuszę się na ten spektakl, ale nie w pierwszej kolejności.

Jeśli chodzi o poznański Teatr Nowy, w sezonie 2018/2019 na pewno chciałabym zobaczyć:

- Obwód głowy
- Mister Barańczak
- Będzie pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk
- (premierowy) Pan Tadeusz 



Z góry uprzedzam też, że nie czytam recenzji teatralnych. Z tego prostego powodu, że nie interesują mnie one i nic a nic mnie nie obchodzi jak dany krytyk odbiera spektakl. Zapewne odbiera go całkiem inaczej niż ja.
Poza tym szkoda mi na to czasu.
Nie mówiąc już o tym, że wielokrotnie przekonałam się, że im lepszy spektakl, tym gorzej o nim piszą. I odwrotnie. Argument kolesiostwa już z grzeczności pominę, ale nikt mi nie wmówi, że ceniony krytyk 'zjedzie' swojego najlepszego kumpla- reżysera, z którym prywatnie spotyka się przy wódce czy kawie.  Sorry, może i zjedzie, ale prędzej początkującego  reżysera/aktora, który w środowisku jeszcze niewiele znaczy.


Spektakle dzielę na trzy główne kategorie:

1. Fajne/w porządku/warto obejrzeć/bez zastrzeżeń, ale drugi raz bym nie chciała na to pójść
    (większość spektakli)

2. Emocjonalnie rozwalające i zostające w głowie na dłużej
    (na takie zdarza mi się wybrać ponownie)

3. Takie sobie/słabsze/takie, których za dwa dni już nie pamiętam
    (bo nic do mojej głowy nie wniosły)

Oczywiście w ramach tych kategorii zdarza mi się wyszczególnić jeszcze podkategorie na zasadzie :

- Fajne, ale nic poza tym
- Dobrze zagrane, ale ogólnie bezbarwne
- Nudne, bez polotu
- Dobre, lecz męczące dla odbiorcy
    itp. itd.

Jestem specyficznym widzem. Mój gust teatralny niejednokrotnie zaskakuje moich (teatralnych) znajomych.
Im więcej oglądam, tym trudniej mnie zachwycić czy nabrać.
Mam dobrą intuicję, wyczuwam fałsz, wyczuwam zmęczenie czy zniechęcenie aktorów, potrafię bez trudu wyczuć czyjś nastrój i emocje. Rozróżniam emocje prawdziwe od zagranych.
Nawet jeśli ktoś nie wzbudza mojej sympatii doceniam grę aktorską czy po prostu talent.
Nie kręci mnie nowoczesna dramaturgia, irytuje nachalna nagość, przesadne darcie mordy, przebodźcowanie, zbyt wielka ilość gadżetów elektronicznych, które często służą niczemu i męczą.
Uważam, że w teatrze mniej oznacza lepiej.
Nie znoszę też przesadnych i nachalnych politycznie przedstawień. 
Widziałam świetne spektakle osadzone w skromniutkiej scenografii, widziałam też większe produkcje ze znanymi nazwiskami, które były niewyobrażalnie żenujące.


Nie robią na mnie wrażenie znane nazwiska. 
Może - zamiast o gombrowiczowskiej Iwonie - napiszę o "Kanapce z człowiekiem" i o "Babie-Dziwo", bo łatwiej mi napisać tutaj niż odpowiadać w prywatnych wiadomościach.
O pierwszym ze spektakli już zresztą raz troszkę napisałam, za co otrzymałam m.in. wiadomość pt. "A czym się tak zachwycasz ? Aktor jak aktor, wokal jak wokal".

Im jestem starsza, tym trudniej wywrzeć na mnie wrażenie i pozostać na dłużej w mojej głowie, a Januszkiewiczowi się to jednak udało.
I z całym szacunkiem do pozostałych świetnych aktorek, występujących w "Kanapce..", ale ten chłopak dał z siebie więcej, na scenie był bardziej, a jego głos trafiał głębiej.

Widziałam ten spektakl dwukrotnie i za drugim razem NA WASZĄ PROŚBĘ :) starałam się wychwycić jeszcze coś, co mną wstrząśnie i nie będzie śpiewane przez Januszkiewicza.
Staram się być obiektywna, ale podtrzymuję swoje zdanie, że to był spektakl jednego aktora.
Po marcowym spektaklu miałam w głowie genialnie zaśpiewany "Powrót" i świetny "Autoportret Witkacego", po majowym także "Alegorię malarstwa", zaśpiewaną bardzo subtelnie.


Jeśli miałabym wskazać jeszcze jeden wokal, który mi się podobał, wskazałabym na Oliwię Nazimek, zwłaszcza w utworze "Żródło". Gdybym była facetem, dodałabym, że dość zmysłowo.

Uroczo i dziewczęco wypadła także (jeśli się nie mylę) Karolina Głąb w pięknej piosence "Iskry i łzy". Piosence znanej mi dobrze, ale nie kojarzącej się z Kaczmarskim. Szczerze mówiąc nie miałam pojęcia, że on jest autorem tego utworu.
Trochę głupio czepiać mi się wykonania "Iskier i łez", bo było całkiem ładne.
Tylko emocji w nim było tyle co ... nic, a przy takich słowach można było emocjonalnie roznieść scenę.

Jednym z powodów, dla których nie lubię tworzyć takich postów jest właśnie fakt, że nie czuję potrzeby, by pisać o kimś źle. "Kanapka..." jest bardzo udanym spektaklem, z pięknymi głosami, z których jeden szczególnie się wyróżnia.

I mimo, że pięciu pozostałym aktorkom-wokalistkom nie można niczego zarzucić, to jednak moim zdaniem to był spektakl jednego aktora. Nie tylko moim, wnioskując po zasłyszanych w teatralnych korytarzach rozmowach.



„BABA-DZIWO”


Mariusz Puchalski w "Babie-Dziwo" stworzył genialną kreację aktorską, za którą z pewnością posypią się nagrody na festiwalach teatralnych. A na pewno posypać się powinny. Jego rola była jedną z najciekawszych jakie widziałam na deskach poznańskich teatrów na przestrzeni ostatnich 5-6 lat. Zresztą sam spektakl też należy do jednych z lepszych jakie miałam okazję oglądać.
Nie ma znaczenia, że mężczyzna wciela się w rolę kobiecą. Znaczenie ma jak on to robi i jaką genialną rolę tworzy.



„KALINA”

Tutaj było mi trudniej niż w przypadku „Kanapki..”, bo o ile twórczość Kaczmarskiego mam ‘przerobioną’, o tyle o Kalinie Jędrusik wiedziałam niewiele. Nazwisko oczywiście znałam, 1 czy 2 jej utwory również. I to by było na tyle mojej wiedzy.
Rewelacyjna wokalnie Ania Mierzwa w roli Kaliny Jędrusik, kobiety pięknej, niespełnionej aktorsko, dość kontrowersyjnej. Na pewno nie nudnej.

„IMPERIUM” 

Spektakl, który już dawno zszedł z afisza, a który otworzył mi furtkę do Teatru Nowego. Po nim zrozumiałam dlaczego Teatr Polski nazywa się drugą sceną Poznania i jak bardzo to stwierdzenie jest trafne. „Imperium” było genialne, pamiętam, że opuściłam wtedy Scenę Nową będąc pod ogromnym wrażeniem i zastanawiałam się czy nie „przenieść” się z Polskiego do Nowego. Jednak się nie przeniosłam, co zrobiłam na dobre dopiero w minionym sezonie.



Żeby być uczciwą, muszę napisać o tym, co w Teatrze Nowym szwankuje. Niestety zdarza się, że na głównej sali jest tak gorąco, że aż robi się słabo. Kiedyś (w 2014 r.) podczas "Wiśniowego Sadu" miałam miejsce w ostatnim rzędzie i niestety na sali panował taki zaduch, że robiło mi się niedobrze. Niestety nie przesadzam. Siedzący obok mnie widz ściągnął marynarkę, parę osób się wachlowało ulotką czy gazetą, a ja siedziałam w krótkim rękawku i czułam się fatalnie, brak powietrza aż przeszkadzał w odbiorze spektaklu.
Na scenach bocznych ten problem na szczęście nie występuje.

Pytacie co polecam w naszych, lokalnych teatrach. Na to też raczej odpowiem w wiadomościach prywatnych. Jednak jeśli chodzi o Teatr Nowy, tylko jeden spektakl ( z 19 obejrzanych) wyraźnie mnie rozczarował.
Kompletnie nie moja estetyka, nie moja bajka. Nie odnalazłam w nim niczego, co by mnie zaintrygowało czy zachwyciło.  Tytuł tego spektaklu to "Na obraz i podobieństwo swoje".


Jakby w przeszłości los rzucił mnie (tak jak nie rzucił) do szkoły teatralnej zapewne byłaby to szkoła w Krakowie. Chciałabym na deskach teatru zagrać rolę pewnej nietuzinkowej dziewczyny. Dziewczyny niezwykłej, nad wyraz dojrzałej, przepięknej fizycznie i duchowo, zdolnej i tragicznej zarazem. Choć nie jestem nawet do niej podobna pragnęłabym na scenie oddać jej emocje i wrażliwość.
Poczułam do niej instynktowną sympatię i przykro mi, że jest postacią prawie zapomnianą.
Mowa o Zuzannie Ginczance. 



 A zresztą ... Życie to przecież nie teatr, jak genialnie śpiewa Jacek Różański:

https://www.youtube.com/watch?v=N8Zhu1RV-cE

Jeśli ktoś bardzo chciałby poznać moje zdanie mogę w prywatnej wiadomości napisać parę słów o spektaklach, które miałam okazję zobaczyć w poznańskich teatrach na przestrzeni siedmiu ostatnich lat. Szczerze i po swojemu :)