piątek, 16 października 2015

Samotne mini-podróżowanie



Zaliczam się do osób, które wolą podróżować w grupie aniżeli samotnie.
Wprawdzie często lubię pobyć sama ze sobą i bywa, że towarzysz zaczyna mnie irytować, ale lepiej (i bezpieczniej) czuję się z kimś.

Ostatnio chwilkę podróżowałam samotnie - Żywiec, Bielsko-Biała, Katowice.
Fajne było to, że sama wybierałam cel, do którego chcę się dostać.
Nikt mi niczego nie narzucał, nie szłam na żadne kompromisy.

Chciałam pojechać do Krakowa, ale spontanicznie podjęłam decyzję, że jednak wsiadam w pociąg, zmierzający...  do Bielska-Białej :)
Nigdy wcześniej nie miałam okazji zobaczenia tego leżącego w górach tajemniczego miasta.
Dość sprawnie załatwiłam sobie nocleg i ruszyłam zwiedzać.

Ktoś mógłby popukać się w czoło, czytając, że magiczny Kraków zamieniłam na nieznaną, śląską Bielsko-Białą, po której niewiadomo czego można się spodziewać                                                                    :)                                                                  
Bielsko-Biała wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Wprawdzie niewielkie miasto, ale całkiem ładne.
I góry w oddali..
Mieszkańcy, jeśli tylko mają ochotę, mogą prosto po pracy spakować plecak i ruszyć na beskidzką wędrówkę. Pozytywnie zazdroszczę :)

Wartym zobaczenia miejscem w BB jest secesyjna kamienica z żabami - urocza :)
 Żaby są wzorowane na postaciach z bajki Wilhelma Buscha, jak głosi tablica na kamienicy.

BB może także pochwalić się ładnym centrum z ratuszem, paroma działającymi fontannami, które przyjemnie  chłodziły w sierpniowy skwar czy uroczymi, wąskimi uliczkami oraz urokliwym budynkiem dworca PKP, którego Poznań może tylko pozazdrościć. 


Dobrze się czułam w tym mieście. Odkrywałam je niespiesznie, piechotą, zaglądając w jego zakamarki.






Znajduje się tam również dość oryginalne muzeum, mianowicie Muzeum Fiata 126 P. :)
Zainteresowało ono nawet taką motoryzacyjną ignorantkę jak ja.

Zajrzałam do środka z ciekawości. Muzeum-kawiarnia czy też kawiarnia-muzeum to dość przytulna miejscówka, trochę żałuję, że nie skusiłam się na wypicie herbaty czy czekolady w takim 'maluchowym' otoczeniu.




Kolejnego dnia zastanawiałam się jakie miasto jutro obrać na cel samotnego zwiedzania.
Częstochowa ? Katowice ? Bytom ?
Może Rybnik ?
Miało być blisko, żeby nie tracić czasu w PKP/PKSie; poza tym szukałam miejsca ciekawego, niespotykanego, które mnie zaskoczy bądź zauroczy. 

Jako, że kiedyś czytałam o katowickim Nikiszowcu ze słynnymi familokami, jakich podobno nie ma nigdzie indziej w całej Europie, postawiłam na stolicę województwa śląskiego.
Być może to był mój błąd :), ale Katowice mnie raczej zniechęciły niż zachwyciły.

Wysiadłam z pociągu i już na starcie pojawił się problem ze znalezieniem noclegu.
Albo zajęte albo cena powalała. Do głosu doszła moja poznańska mentalność skąpca, dziwiąca się jak drogie jest w tak brzydkim (!) mieście wynajęcie pokoju. Próbowałam ją uciszyć, bo gdzieś spać jednak trzeba, lecz ona cały czas szeptała, że tyle to można zapłacić we Wrocławiu albo w Krakowie, ale nie tutaj.

Szukając jakiegoś lokum, przeszłam kawałek miasta - miasta, o którym można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest ładne. Bo nie ukrywajmy - pięknem Katowice nie grzeszą. 

Zwiedziłam to, co planowałam - Nikiszowiec,
któremu niedługo (mam nadzieję :P) poświęcę osobny wpis.
Pokręciłam się po centrum miasta, zahaczając o słynny katowicki spodek. który jednak mnie nie powalił i nie bardzo wiedziałam co mam z sobą począć.
Weszłam do oddziału Muzeum Śląskiego i zapytałam portiera co - oprócz Nikiszowca - warto zobaczyć w Katowicach. (muzea już były pozamykane)
Zdziwiony odparł, że tu w centrum to chyba nic, ale zawsze mogę pochodzić po knajpach. Jako, że sama po barach nie chadzam, nie wykazałam zainteresowania tą propozycją.
Podobne pytanie zadałam paniom z baru, gdzie zatrzymałam się na dość późną obiadokolację, niestety one także nie potrafiły znaleźć nic interesującego w stolicy woj. śląskiego.

W hostelu, gdzie zatrzymałam się na noc, usłyszałam, że doba ho(s)telowa kończy się o 10 00, ale rozczarowana Katowicami klucze oddałam już ok. 8 30 rano i pognałam na dworzec. Byle dalej stąd :)

Chciałam jeszcze zawitać do Częstochowy, w której byłam zaledwie raz w życiu, na wycieczce szkolnej przed maturą, czyli dawno :) Jednak nie chcąc przeciążać kontuzjowanego kolana odpuściłam ten wypad.
Innym razem. Podobno co się odwlecze... :)

Co było najtrudniejsze w samotnym jeżdżeniu ?
Dla mnie zdecydowanie wieczory, kiedy zostawałam sama w pustych pokojach i nie miałam do kogo się odezwać. I powroty nieznanymi ulicami do tychże pustych pokojów, które to - ulice w Katowicach - nie sprawiały wrażenia bezpiecznych. Tzw. podejrzane typy, mijane na opustoszałych jak na dość duże miasto drogach. I moja bujna wyobraźnia, podsuwająca pesymistyczne obrazy nieszczęśliwego powrotu w całości do pokoju, a już na pewno bez torebki i ... zębów.

Co spodobało mi się najbardziej ?
Jechałam gdzie chciałam :), dużo chodziłam i nikt mi nie marudził nad uchem, że cały dzień tylko łażę i łażę.
W dzień w ogóle nie odczuwałam samotności, czułam się dobrze sama ze sobą. Ba, ja nawet byłam zadowolona, że jestem sama i nikt mi głowy nie zawraca :)
Poza tym wszędzie mijałam ludzi - na ulicy, w sklepie, autobusie, co chwilę z kimś rozmawiałam.

Przesympatyczni ludzie, chętnie wyjaśniający jak najsprawniej dostanę się tam, gdzie zaplanowałam itp. - wypytywali czy mogą mi jeszcze jakoś pomóc.

Miły pan w Żywcu stwierdził, że on również zmierza w okolice dworca PKP i mogę zabrać się z nim, po czym odprowadził mnie pod sam budynek i zawrócił, bo musiał się trochę cofnąć, dworzec jednak był mu nie do końca po drodze..

Babka w małej, podbeskidzkiej wiosce, w której musiałam przenocować, gdy kolano zaniemogło, tak się mną przejęła, że dała mi swój numer telefonu i powiedziała, że mam dzwonić nawet w środku nocy, jakby coś się niedobrego działo. Rano przyszła wcześniej i dopytywała czy z moim kolanem już lepiej.

Młoda dziewczyna w sklepie spożywczym przy dworcu w Bielsko-Białej zapytana czy mogłaby mi polecić jakiś nocleg na jedną noc, sama zaczęła mi go szukać. Gdy zaprotestowałam, tłumacząc, że już sama to ogarnę, szukała dalej, upierając się, że dla niej to żaden problem.

Starsza pani w Katowicach zadzwoniła do męża z pytaniem czy on mógłby znaleźć adres jakiegoś sprawdzonego lokum, bo tam, gdzie my dzwonimy albo nikt nie odbiera albo proponują cenę iście warszawską.


Itd., itp. :)

P.S. Może niesprawiedliwie oceniam Katowice, z pewnością znajdują się tam urocze zaułki i powalające pięknem miejsca, mnie jednak to miasto po prostu nie urzekło. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz