niedziela, 29 października 2017
Dzień Śpiącej Królewny
Myślę, że też to znasz.
Dzień tak ciężki, że najlepiej spędzić go zakopując się pod grubym kocem z kubkiem czegoś ciepłego w dłoni. I robić jedno wielkie NIC.
Tak naprawdę cokolwiek chciałoby się zrobić w taki dzień i tak z pewnością skończy się to fiaskiem.
Rzadko miewam takie dni, ale gdy nadejdą, najchętniej bym zniknęła. Nie mam siły na nic, bolą mnie mięśnie, niekiedy i głowa.
Natłok zajęć i obowiązków, ba, już nawet sama myśl o tym, co należałoby wykonać, wywołuje smutek, przerażenie, a bywa, że i płacz.
Wiesz co jest jednak najbardziej zaskakujące/najgorsze ?
Fakt, że (moim zdaniem) jesteśmy pierwszym pokoleniem, któremu WOLNO mieć takie dni i które mówi otwarcie, że nie ma siły.
Wydaje mi się, że w pokoleniu naszych rodziców czy dziadków było nie do pomyślenia, że jest się zmęczonym i nie ma się energii na dalsze wykonywanie setek zadań. A już mówienie o tym ?
"Przecież to żałosne, mówić głośno, że jest się nic nie wartym leniem",
"To wasze pokolenie to do niczego się nie nadaje, ciągle zmęczeni, a nic nie robią"
Byłam świadkiem opowiadania mojego dalszego kuzyna - rocznik 1973, o jego koleżankach z pracy. Otóż koleżanki te, wiele lat od niego młodsze, po kilku godzinach pracy pytają czy mogą już pójść do domu, bo są zmęczone i nie mają już sił pracować. Cała firma oficjalnie się z nich nabija; to może skrajny przypadek, ale kuzyn ten zakodował sobie, że osoby urodzone w latach 80 i co gorsza 90, nie nadają się do życia. Nazywa ich/w sumie nas pokoleniem "Y" albo pokoleniem "wiecznie zmęczonych dziewczyn". (Czyżby faceci byli mniej zmęczeni ? Nie doprecyzował.)
Czy przyznam mu rację ?
Niezupełnie.
Sama jestem zdania, że każde kolejne pokolenie robi coraz mniej, a jest coraz bardziej zmęczone.
Ale wynika to z wielu składowych, m.in. z coraz szybszego tempa życia, stresu oraz przebodźcowania.
Cieszę się, że żyję w czasach, w których mogę przyznać, że nie mam na coś siły i że słaniam się na nogach. Tylko, że mogę tak powiedzieć wśród osób w podobnym wieku.
Takie stwierdzenie w obecności osób z pokolenia moich rodziców wywołuje chyba tylko uśmieszek politowania i niewypowiedziane "patrzcie, oto kolejna księżniczka, która nie ma sił żyć".
Tak, mam dni, kiedy z mojej energii zostaje 1%, kiedy motywacją mogę sobie trzasnąć o ścianę, a jeśli miałabym porównać się do baterii, to tylko do wyładowanej.
Tylko, że w takie dni zwykle czułam silne wyrzuty sumienia. Bo jak to mogę nie mieć energii, kiedy trzeba ogarnąć projekt, odpowiedzieć na maile i wysłać kolejne, skosić trawę i krótko mówiąc zapierdalać dalej.
A ja nie mogę, bo .. nie mam sił.
I wiesz co ? Świat się nie zawali jak czasem wrzuci się na luz, odpuści kolejne zadania i popatrzy otępiałym wzorkiem w okno.
Tylko takiego podejścia trzeba się nauczyć, a my wychowywani przez pokolenie ludzi, którym nie wolno było mieć gorszego dnia, także czujemy, że nie możemy odpuścić, bo trzeba działać, a nie się mazać.
Gdy czuję się jak królewna w śpiączce, niewiele z siebie wyłuskam.
Naprawdę, prędzej potknę się o własne nogi i przetnę palec nożem podczas krojenia chleba niż będę takiego dnia produktywna i kreatywna.
Czasami trzeba odpuścić.
Gorszy dzień minie, energia powróci, świat to przeżyje, serio.
Uczę się więc. Odpuszczania od czasu do czasu.
* Oczywiście nie mówimy o ciągłym odpuszczaniu sobie i ogólnym lenistwie życiowym. Mam nadzieję, że przekaz posta - mimo chaotyczności, jest jasny.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz