czwartek, 29 września 2016

My sprzed lat





Za półprzymkniętymi oczami przymykam je jeszcze raz. Na chwilę wracam do przeszłości, by ich zobaczyć. Mają po 19 lat i świętują zakończenie liceum; młodzi, pełni planów na wspaniałą przyszłość, uśmiechnięci maturzyści.  Jeszcze niewiele wiedzą o życiu.  Choć ta historia zaczyna się wcześniej, w murach jednego z poznańskich ogólniaków, tego dnia nabiera pełni. 

On chce ją zabrać na studia do Wrocławia, ale najpierw mocniej chwyta ją za rękę. Uczy pełną kompleksów, naiwną i niedojrzałą nastolatkę, że świat jest cudowny, że wszystko jest możliwe, gdy się tego chce.  Wierzy w nią mocno, a ona jeszcze nie wie, że jego wiara wiele lat później pomoże jej przetrwać ciężkie chwile. 
 
Gdy mają niespełna 23 lata, odnajduje ją  po kilku latach. Niewiele się zmieniła, nadal jest dziecinną, roztrzepaną smarkulą. Wspiera ją, choć to on bardziej potrzebuje wsparcia. Uczy ją, że zawsze będzie dobrze.  Urodzony optymista i beztroska trzpiotka. Nie dociera do niej powaga jego słów. Mają mało czasu, ale ona o tym nie wie.  Czy on przeczuwa ?
Nie mówi jej całej prawdy o tym o czym wiedzieć zapewne powinna, chroni ją tak mocno jak się da. 

Dziewczyna otrzymuje potężną dawkę optymizmu, wiary w ludzi i w świat.  On wbija jej do głowy prawdy, do których ona dopiero dojrzeje, a nie jest jeszcze świadoma tego, że jej czas beztroski  niedługo przeminie bezpowrotnie.  
Słyszy, że ludzie jednak są dobrzy i że zawsze jej pomogą. Pada wiele dojrzałych, mądrych i pozytywnych słów. Jedno z ostatnich zdań, jakie chłopak do niej kieruje, brzmi:  Pamiętaj, każdy facet to świnia, uważaj na siebie. 

Co się dzieje później, trudno opisać. Pierwsze dni słonecznego września. Jego już tu nie ma, a ona krzyczy, przeraźliwie krzyczy, że nienawidzi tego świata.  Drze się, że to nieprawda, że tak nie może być, buntuje się. Płacze dniami i nocami, do perfekcji opanowuje bezgłośne łkanie, by nikt nie widział w jakim naprawdę jest stanie.
Radość życia, jaką nosiła w sobie, zniknęła, a  plany, marzenia ? Nic nie ma już znaczenia. Jego śmierć i jej rozpacz.  I życie, które musi toczyć się dalej.. Oraz często zadawane pytanie
 „dlaczego on ?”,  „po co codziennie wstaje słońce ?” Mogłoby już nigdy nie wstać. 

Słońce jednak uparcie sobie wstaje,  a pory roku nadal się zmieniają. Wszystko jest takie jak dawniej, choć nie dla niej. Wraz z nim pewnego wrześniowo-słonecznego dnia umarło coś w niej. 
Żadne słowa nie koją bólu, nic nie sprawia radości, a dziewczyna na wszystko ma taką samą odpowiedź: wszystko mi jedno. Jeździ samochodem z szaleńczą prędkością, późnymi wieczorami siedzi na ziemi przy jego grobie na nowo-powstałym cmentarzu, gdzie przez jakiś czas jest tylko jeden grób. Jego.  Stoi więc nad tym grobem z jego tatą i nie potrafi wydusić z siebie żadnego słowa, którym mogłaby dodać otuchy. Intuicyjnie czuje, że jedyne co może zrobić, to słuchać..
A potem ucieka do Bydgoszczy, by zmienić otoczenie. By nie zwariować. Zaczyna pisać, aby obłaskawić ból. Chce być sama ze sobą, więc często ucieka od przyjaciół i znajomych. Uczy się żyć od nowa. Ma zaledwie 23 lata i nadal całe życie przed sobą. On miał tyle samo  – dlaczego musiał tak szybko odejść ? Nikt nigdy na to pytanie jej nie odpowie.
Długo zbiera i siebie i swój roztrzaskany na kawałeczki świat, często upada, by kolejny raz mozolnie się podnieść.  Uśmiecha się, nawet szczerze się śmieje, sprawiając wrażenie szczęśliwej, ale wystarczy spojrzeć jej w oczy, by zobaczyć, że to tylko pozory.

Chłopak sprzed lat ją odmienił, uwierzył w nią mocniej niż ona sama potrafiła w siebie uwierzyć. Zarówno wtedy gdy miała tylko 19 lat jak i później. Chronił ją, choć przed życiem i podłymi ludźmi ochronić się nikogo nie da. Wskazał jej drogę, wspierał tak długo, aż sama nauczyła się walczyć o siebie.  Pokazał jej, że nigdy nie wolno się poddawać i że zawsze trzeba walczyć do końca. Sam tak właśnie walczył, z uśmiechem i wiarą, że wygra, mimo, że choroba nie dała żadnych szans.  Uczył ją długo, że jutro będzie lepiej, aż w końcu mu uwierzyła.  Otrzymała od niego tyle serca, ciepła, wiary, optymizmu, że wystarczy jej na całe życie.

Pamięci K. – Dziewczyna sprzed lat 



niedziela, 25 września 2016

Wesoły Cmentarz w Săpânța, czyli spełniłam swoje marzenie :)

Zapewne każdy kto mnie zna choć raz słyszał, że bardzo chcę zobaczyć to miejsce. O Wesołym Cmentarzu w niewielkiej rumuńskiej wiosce Săpânța mówiłam często. Uparcie od paru lat kombinowałam jak i czym tam dojechać.

Okazja natrafiła się ot tak :) Któregoś dnia kolega wspomniał o wycieczce do Transylwanii w Rumunii. Również się na nią zdecydowałam, jednak została ona odwołana, a w zamian zaproponowano nam parę innych możliwych wyjazdów. Nie miałam w tamtym momencie czasu dokładnie przeczytać gdzie można pojechać, zamierzałam dopiero wieczorem usiąść i się z tym zapoznać. Na szybko tylko omiotłam wzrokiem oferowane kierunki - był i Czarnobyl i spływ Dniestrem i- iiii- iii Săpânța !
Więcej nie musiałam ani doczytywać ani pytać - decyzja zapadła błyskawicznie.
Dotarłam tam autobusem przez granicę ukraińsko-rumuńską, wykupując zorganizowaną wycieczkę. 



 Sam cmentarz wywiera
na człowieku niesamowite wrażenie. Wcześniej w internecie oglądałam wiele zdjęć tych bajecznie kolorowych nagrobków, ale zobaczenie ich na żywo to zdecydowanie coś, co warto uczynić.
Lubię cmentarze, chociaż zdaję sobie sprawę, że brzmi to niewiarygodnie. Być może z powodu swoich przeżyć sprzed 8 lat, być może tak po prostu, ale w odwiedzanych miastach lubię przejść się cmentarnymi alejkami. Tym sposobem odwiedziłam i warszawskie Powązki i lwowski Cmentarz Łyczakowski i Orląt Lwowskich.

Cimitirul Vesel, czyli Wesoły Cmentarz to unikat na skalę europejską, znajduje się on na światowej liście dziedzictwa UNESCO.
Na drewnianych nagrobkach oprócz zabawnych zdjęć można przeczytać w jaki sposób ktoś pożegnał się z życiem.
Obrazki są jednak na tyle wymowne, że nawet bez znajomości rumuńskiego łatwo domyślić się przyczyny śmierci.

 Tym razem dla odmiany mało pisaniny, więcej zdjęć :)

































Miejsce unikatowe, moim zdaniem zdecydowanie warte odwiedzenia :)

środa, 21 września 2016

Ludzie. Sytuacji parę.



I
Widok starszej pani sprzedającej urocze bukiety ogrodowych kwiatów na jednym z poznańskich targowisk (Rynku Jeżyckim) wywołał podobne uczucia jak staruszka na Ukrainie, potwornie zgarbiona, spracowana, próbująca sprzedać kubeczki malin/poziomek..

Wtedy na małej ukraińskiej wiosce, gdzie zewsząd przytłaczała bieda, widok staruszki sprawił, że do oczu napływały łzy .. Jedna z uczestniczek naszej wycieczki chwyciła starszą kobietę za ręce, zapytała ile ma zapłacić za cały towar i kupiła od niej owoce.
Byłam jej wtedy niewymownie wdzięczna.

Bukiecik od pani z rynku kupiłam nie ze względu na kwiaty, choć naprawdę są one urocze.
Kłuje w środku gdy się widzi starszych, często schorowanych ludzi, za grosze sprzedających coś, w przygotowanie czego włożyli dużo czasu, pracy i przede wszystkim SERCA ..



II
Wracałam autobusem do domu. Usiadłam na miejscu przy drzwiach, a na puste siedzenie obok położyłam torebkę i rzeczony bukiecik.  Gdzieniegdzie siedział pojedynczy, pogrążony w swoim świecie pasażer, ale ogólnie autobus jechał w ok. 80%  pusty.
Nagle wsiada facet, potężny wzrostem i wagą. Stoi parę przystanków i wlepia wzrok w ludzi.
Chyba postanawia usiąść, bo pcha się na miejsce obok mnie, dosłownie się pcha, ledwo zdążyłam zabrać torbę i bukiet, jakbym się sekundę spóźniła, zmiażdżyłby tyłkiem moje rzeczy.
Nie czuć od niego fiołkami, ale ok. Może wraca zmęczony po ciężkiej fizycznej pracy ?
Rozpycha się tak, że odruchowo przysuwam się do okna. Wkurzona, bo kurde, ma wolny prawie cały autobus, może się przecież rozwalić nawet na 4 siedzeniach :/
Otwiera piwo, a poziom mojego wkurzenia wzrasta.  Zanurzam nos w kwiaty, one jednak ładniej pachną. Kiedy otwiera drugie, wymownie spoglądam w kierunku kierowcy. Gdy zbliża się kolejny przystanek, z nadzieją myślę, że mógłby już opuścić autobus. Nie wysiada :/, modlę się więc, by nie wysiadł tam gdzie ja, bo jest ciemno i pusto na ulicach, a ja czuję jakiś lęk.
Z wielką łaską i jeszcze większą niechęcią podnosi się, gdy chcąc wyjść, mówię średnio grzeczne 'przepraszam'.
Uff, jestem w domu.


III
Ładuję się wraz z rowerem do innego autobusu MPK, chociaż wiem, że kierowcy czasem wypraszają takich pasażerów. Widzę, że kierowca opuszcza swą kabinę, więc myślę, że pewnie każe mi zjeżdżać. Dosłownie i w przenośni.
Ale nie - on się miło wita, podchodzi do mnie i mówi, że mogę jechać, ale on mi przypnie rower pasami. Gdy odpowiadam, że chcę przejechać tylko dwa przystanki, mój rower zostaje przypięty na jeden pas.


IV
Wysiadam z autobusu i dalszą drogę pokonuję rowerem. Tutaj jest już chodnik, a dalej ścieżka rowerowa, więc nie muszę jechać ruchliwą szosą. Docieram do celu, czyli do miejsca, którego nie powinno być na żadnej mapie świata. Za chwilę pojawia się chłopak, tak jak ja przyjechał rowerem. Mija mnie, a ja czuję jego wzrok na sobie, więc starym zwyczajem zasłaniam twarz włosami.
W tym miejscu często mi się przypatrują, ale w końcu jestem tu obca, a jakby nie patrzeć to niewielka wioska, ludzie się tu znają.
Za chwilę odjeżdża, zostaję sama. Tak jak przed laty..
Są takie miejsca, w których czasem dobrze (po)być samej ..


V
Wracam. Najpierw przepuszczają mnie na pasach, zanim jeszcze zdążyłam się przed nimi zatrzymać.
Jadę po kostce brukowej przez wioski. Nagle dostaję zjebkę od jakiejś kobiety, że nie wolno mi tu jechać rowerem po chodniku i powinnam mandat dostać. Odpowiadam grzecznie i spokojnie, że wiem, że to nieprzepisowe, ale drogą jechać się nie da, a chodnik jest z reguły pusty i nikomu nie przeszkadzam.
Ale ona ciągnie dalej, że nie wolno i już, bo nie wolno, bo nie.
Odpowiadam jej nadal grzecznie, że może i nie wolno, ale skoro nikomu nie wadzę, to jednak dalej tak pojadę. Irytuję ją tak samo jak ona mnie, spokojnie odjeżdżam nie wdając się w dalsze dyskusje.
Przypominam sobie jak od dziecka nie znoszę służbistów i nadgorliwców, przestrzegających wszelkich reguł i jak czasem odpowiadam im, że wszystko można co nie można, byle z wolna i ostrożna.
Co ciekawe, zwykle nadupierdliwi są ludzie młodzi wiekiem, lecz starzy umysłem albo jego ograniczeniami.


VI
Kontynuuję więc jazdę chodnikiem, zatrzymując się na chwilę, by pozbierać parę (-naście) kasztanów.
Najpierw mija mnie chłopak z psem, który to (pies) wyraźnie nie czuje do mnie sympatii.
Chłopak uspokaja i mnie (on nie ugryzie) i psa i odchodzą w dal. Rozłupuję kasztanowe skorupki, nagle czując COŚ na swojej nodze, a w zasadzie czuję .. lizanie po bosych stopach.  Zdezorientowana patrzę co mam na stopie - kota. No tak, nieuleczalną kociarę wyczuwają nie tylko znajome koty.
Kocurek jest ufny, wisi mi na nodze, gdy robię krok naprzód, on idzie za mną, każe się głaskać i co chwilę mnie liże. Za moment wraca chłopak z nieprzyjaznym psem, mam strach w oczach, żeby ten bojowo nastawiony stwór kota nie pożarł. Rzucam kocurkowi kasztany w dal, byle dalej od psa, ale on ma taką zabawę gdzieś i nadal siedzi na mojej stopie. Drugi raz uspokaja mnie chłopak, wyjaśniając, żebym się nie bała, bo to kot jego siostry, który wychowywał się wraz z jego psem i jedno drugiego nie ruszy.
Ufff :)
Muszę się zbierać, jest mi już zimno, głaszczę kociaka na pożegnanie i zmykam.
Przypominam sobie moją kotkę i psa, którego nie ma już prawie 3 lata - najpierw kotka bała się psa, a gdy się do niego przyzwyczaiła, zaczęła go terroryzować. Siła charakteru zwykle wygrywa :)


sobota, 17 września 2016

Życie na (wirtualną) sprzedaż ?

Post ten napisałam wiosną, ale go nie opublikowałam, bo wydał mi się nie do końca w moim stylu.
Po skróceniu i naniesieniu paru zmian stwierdziłam, że nadal nie jest najlepszy, ale może iść w świat.

Portale społecznościowe mają się w dzisiejszych czasach świetnie. Trudno funkcjonować bez konta na FB, przyznaję, że sama zaglądam tam zbyt często. Staram się ograniczać, co bywa trudne, bo komu się dziś chce napisać smsa, skoro może przesłać wiadomość przez FB.. Przyznaję, mi też wygodniej komunikować się w taki sposób.

Nie wrzucam na tamtejszą tablicę jednakże siebie i swego życia, bo nie czuję potrzeby informowania całego fejsowego świata o tym gdzie i z kim obecnie przebywam, jakiego drinka piję i co zamierzam robić za 2 minuty. Ograniczam swą aktywność jak tylko mogę, od czasu do czasu coś tam zamieszczę, ale to coś musi się mieścić w moich granicach dobrego smaku i nie przekraczać granic mojej prywatności. Nie sprzedam siebie.


Konto na FB wiele mi daje, m.in. pozwala utrzymywać kontakt z ludźmi, z którymi rozdzieliła odległość. Informuje o wielu wydarzeniach, do których inaczej pewnie bym nie dotarła jak przeglądy filmów różnojęzycznych, rozmaite wystawy, warsztaty itp. Czerpię z niego korzyści, ale staram się nie zatracić po prostu siebie.


Nie obchodzi mnie ile kto jakich zdjęć dziennie zamieszcza, w ilu knajpach był wczoraj i do jakiej wybiera się jutro. Zdjęcie wnętrza czyjegoś brzucha raczej mnie zniesmacza niż zachwyca, o roznegliżowanych dzieciach w wannach/basenach już nie wspomnę. Może bywam staroświecka, ale uważam, że miejsce na takie osobiste zdjęcia jest w rodzinnym albumie.
Nagie męskie klaty też wzbudzają nie takie odczucia o jakich zapewne myślał ich właściciel.

Nie mam w zwyczaju włazić ludziom do łóżka i zaglądać do portfela i bywam zszokowana, że czasem sami tam wpuszczają ..

Żyjemy w takich czasach, że każdy może robić co chce i to jest super :) Komuś może się nie podobać moja wirtualna powściągliwość, a mnie czyjeś epatowanie intymnością.