Dla mnie jest zbyt duże i tłumne.
Jeśli kiedyś los rzuciłby mnie do Niemiec, wolałaby, by wybrał dla mnie inne miasto - odrobinkę mniejsze, spokojniejsze, 'wolniejsze'.
Nadarzyła się okazja odwiedzenia słynnych berlińskich jarmarków bożonarodzeniowym, więc z chęcią z niej skorzystałam.
Ładnie, barwnie, dość ciekawie.
Pyszne grzane wino, cudne, ręcznie robione bombki (w trochę mniej cudnych cenach), drewniane szopki.
Czegoś zabrakło - może klimatu zbliżających się małymi krokami świąt, może regionalnych specjalności, sama nie wiem.
Nie tylko ja miałam takie odczucia..
Kiedyś czułam się podobnie, będąc w Zielonej Górze na wionbraniu i chcąc napić się ... wina :)
Ciężko było znaleźć miejsce, które umożliwiłoby spróbowanie lokalnego wina.
O ile naprawdę zachwycił mnie kataryniarz w pobliżu Czerwonego Ratusza- taki powrót na chwilę do świata, którego już w zasadzie nie ma - to stoiska z czapkami i innymi rzeczami, które spotyka się wszędzie, już niekoniecznie.
W zasadzie wyjazd przeznaczony był na jarmarki, w planie tym razem nie było zwiedzania berlińskich atrakcji turystycznych czy mniej turystycznych, a równie ciekawych miejsc :)
Część z nich już znam(y), część dopiero się pozna, niektóre się odpuści.
Plan, o ile w ogóle jakiś był, wyglądał następująco: poszwędamy się po jarmarkach, poszukamy czegoś ciekawego, spróbujemy jakiejś dziwnej potrawy, a jak po drodze znajdzie się coś wartego uwagi, to tam zajrzymy. A reszta wyjdzie w praniu.
Akurat Checkpoint Charlie znajdowało się niedaleko, a że to miejsce umieściłam na mojej liście berlińskich punktów, które kiedyś warto odwiedzić, zawędrowaliśy tam.
Bardzo znane przejście graniczne pomiędzy NRD a RFN, zlikwidowane w 1990 r.
Nie będę się rozpisywać na temat historii tego miejsca, warto samemu poszperać, poczytać,
zagłębić się.
Przeszłość przeplatana z codziennością..
Gdy staliśmy nad historycznymi zdjęciami, przedstawiającymi upadek muru, wraz z nami oglądała je starsza kobieta. Opowiadała, że jest na jednym zdjęciu, bo była w tym momencie w tym właśnie miejscu. Zapytałam czy miała rodzinę po drugiej stronie muru. Potwierdziła.
Nie było to łatwe..
Z Checkpoint Charlie podjechaliśmy na kolejny jarmark, tego dnia łącznie odwiedziliśmy cztery.
Moją uwagę przykuła bajecznie kolorowa karuzela, czyli
podobno najwyższy w mieście aż 50-metrowy Diabelski Młyn. Prezentował się okazale, podobno widok z góry też był ciekawy. Nie sprawdziłam tego osobiście, gdyż kręcenie się w kółko wywołuje u mnie podobny wstręt jak zjeżdżalnie w aquaparkach.
Nawet gdy byłam małym dzieckiem, nie znosiłam zjeżdżać w środku jakiejś rury - w sporym jak na tamte czasy - basenie w Lesznie.
Zastanawiałam się co jest w tym tak przyjemnego, że przyciąga ludzi.
Nie wiem do dziś. Świadomie omijam wszelkie zjeżdżalnie szerokim łukiem i dobrze mi z tym.
Czasem ludzie się dziwią, dlaczego nie zjeżdżam, przecież to taka świetna zabawa.
Widocznie kręci mnie inny rodzaj adrenaliny.
I widzę tyle samo frajdy w wodnych zjeżdżalniach co np. mój wujek w moim chodzeniu po górach :)
Już mu nawet nie tłumaczę dlaczego tak mocno kocham góry, bo wiem, że w pewnych kwestiach nie nadajemy na tych samych falach.
Kiedyś przeczytałam mądre wyjaśnienie:
"Dlaczego chodzę po górach ? Ludzi można podzielić na dwie kategorie - tych, którym nie trzeba tego tłumaczyć i tych, którzy ... nigdy tego nie zrozumieją :)"
Karuzela naprawdę wyglądała fajnie i jeśli ktoś lubi takie rozrywki, to polecam.
Gdy poczuliśmy leciutki przesyt jarmarków, a czas zaczął nas już gonić, podjechaliśmy jeszcze pod Bramę Brandenburską. Zawsze byłam w jej okolicach w dzień, teraz zobaczyłam ją po zmroku, podświetloną.
Chciałabym, by mój Poznań chociaż na jeden dzień tak rozświetlono :)
Nie wystarczyło czasu na Plac Poczdamski, który zapewne warto zobaczyć po zmroku.
W środku dnia nowoczesna architektura tego miejsca nie zrobiła na mnie wrażenia, dlatego jestem ciekawa czy zachwyci mnie połączenie ciemności i instalacji oświetleniowych na tle szklanych, ogromnych biurowców.
Następnym razem, może ..
Na koniec berliński miś :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz