W górach odpoczywam najpełniej.
Od problemów, ludzi i siebie samej.
Nigdzie indziej nie odcinam się od świata tak jak tam.
Było cudnie. Pogoda wymarzona, ludzie ciekawi, krajobrazy bajeczne.
Problemy z P. przestały na jakiś czas mieć znaczenie, nie liczyło się, że coś gdzieś tam trzeba, że ktoś czegoś tam oczekuje; wszystko wydawało się oddalone i nierealne.
Czy był zasięg czy nie, było mi całkowicie obojętne. Poza wysłaniem smsa, że dojechałam i żyję oraz kolejnego, że jest mi całkiem dobrze, nie kontaktowałam się ze światem :)
I było mi na rękę jak nikt niczego ode mnie nie chciał.
Takie odrealnienie.
I oniryczne zdjęcia ..
Skupienie się na swoim oddechu podczas wchodzenia, schodzenie w fajnym błotku, przechodzenie przez wodę, pośpiech, by zdążyć przed zmrokiem (co połowicznie się udało :) ) - w tym zatraciłam się kompletnie podczas czterech dni wędrówki.
Inna przestrzeń, inna rzeczywistość, inaczej płynął czas.
Wieczory z gitarą w schronisku byłu dopełnieniem bieszczadzkiej błogości.
Mały kociak, mruczący na kolanach okazał się uroczym towarzyszem, obserwującym z zaciekawieniem naszą grupę i krążącą pomiędzy nami aroniówkę.
Nie pamiętałam kiedy ostatnio widziałam tak pięknie rozgwieżdżone niebo, można było stać i po prostu się wpatrywać..
Może zbyt dawno nie przyglądałam się gwiazdom ..
Pojawiły się nadgryzione zębem czasu cmentarzyki,
przywołujące wspomnienia tych, których nie ma.. I myśli, by bardziej zagłębić się w historię tych terenów. Dotychczas zdarzało mi się czytać o wysiedleniach ludności z tych terenów, jednak nie wnikałam w to, co lubię najbardziej - w historię życia konkretnych ludzi, w ich pogmatwane losy..
2 lata temu, gdy pierwszy raz wybierałam się w Bieszczady, czytałam o tamtejszych wędrówkach papieża, gdy wraz ze studentami wędrował po tych okolicach, mijając spalone wioski..
Gdy wszystko było zniszczone, wyludnione, przerażające..
Dzikie Bieszczady..
Dziś nie są tak dzikie jak w latach 50. czy 60.-tych.
Nadal są urocze, na szczęście nie wlazła tu komercja.
Cieszę się, że nie wywalono tu żadnego koszmarku jak choćby Gołębiewski w Karpaczu, który pasuje do tamtejszego krajobrazu jak przysłowiowa pięść do nosa. Zawsze się krzywię jak jestem w Karpaczu i widzę to beznadziejne coś..
Smutne, że ktoś na to pozwolił..
Wyjeżdżając z Poznania w Bieszczady czuję się jakbym z wrzawy miasta wysiadła na cichym brzegu..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz