środa, 23 maja 2018

Małe miasteczka nie tylko według Andrzeja Bursy




"Boże jaki miły wieczór        
tyle wódki tyle piwa
a potem plątanina
w kulisach tego raju
między pluszową kotarą
a kuchnią za kratą
czułem jak wyzwalam się
od zbędnego nadmiaru energii
w którą wyposażyła mnie młodość
możliwe
że mógłbym użyć jej inaczej
np. napisać 4 reportaże
o perspektywach rozwoju małych miasteczek

ale
.......mam w dupie małe miasteczka
.......mam w dupie małe miasteczka
.......mam w dupie małe miasteczka"


"Sobota" Andrzej Bursa



O małych miasteczkach trochę wiem, wychowałam się w jednym takim około 10-tysięcznym. 
I choć dziś potrafię dostrzec i wady i zalety mniejszych miejscowości, w czasach nastoletnich marzyłam, by jak najszybciej wyrwać się do Poznania. Z jednego podstawowego powodu, który brzmiał: anonimowość. 
Miałam dość miasteczka, w którym każdy każdego zna.  Chociaż chyba nawet nie to było najgorsze. 
Znieść nie mogłam świadomości, że tutaj każdy o każdym wszystko wie. A jak nie wie, to sobie dopowie. I puści plotki w świat. 

Nie znoszę plotek, nie interesuje mnie życie sąsiadów. Mam gdzieś kto z kim, kiedy i po co. 
Naprawdę - do dziś nie potrafię zrozumieć co jest takiego pasjonującego w plotkowaniu. 
Czy nie przyjemniej wsadzić nos w książkę niż do czyjegoś życia ? 

Marzyłam o liceum w większym mieście, w którym mogłabym poczuć się anonimowa. 
Nawet nie rozważałam innej opcji, o ogólniaku gdzieś bliżej domu słyszeć nie chciałam. 
I nigdy nie narzekałam, że muszę wstawać o 6, by na 7 30 dotrzeć do szkoły. Nie przeszkadzało mi to. Nigdy.

Potrzebowałam wolności, odcięcia się od małomiasteczkowości. Małe miasta potrafią wykończyć. Wszystko-o-wszystkich-wiedzyzm mnie dobijał. Od dziecka nie przejawiałam zainteresowania życiem innych ludzi, kompletnie mnie nie obchodziło kto z kim się hajtnął, kto rozwiódł, komu urodziło się dziecko i które to już. Zawsze miałam swój wewnętrzny bogaty świat, w którym czułam się świetnie. Pisałam pamiętniki, dzienniki, opowiadania, sporo czytałam i nie potrzebowałam wokół siebie ogromnej ilości osób. Pewnie już urodziłam się introwertyczką, choć w dzieciństwie nie wiedziałam, że takie pojęcie w ogóle istnieje. 

Małe miasteczko z mentalnością "wszystko mnie interesuje, a najbardziej co u sąsiadów się dzieje" kłóciło się z moim "a co mnie to właściwie obchodzi ?". Męczyły mnie pytania choćby cioci o to, co się u mnie w klasie dzieje, kto z kim się lubi, a kto nie lubi itp., mnie to po prostu nie obchodziło. 

Irytowało mnie, że gdy kupowałam w kiosku gazetę, kioskarka odpowiadała, że przecież moja mama kupi ten tytuł między 8 00 a 8 30.
Byłam wściekła, że ktoś komentował: "o ta mała blondynka to jest od tych, a ta ciemnowłosa od tamtych z ulicy tej i tej". Nie czułam się "tamtą ciemnowłosą od tamtych", już wtedy budził się mój dziecięcy jeszcze indywidualizm. 
Uciekałam od plotkujących, nie chciałam słuchać co się w miasteczku dzieje. W dupie to miałam. 

Niewiele się zmieniło.  Nadal mam swój świat, nadal nie obchodzi mnie codzienność moich koleżanek i kolegów ze szczenięcych lat. Jeśli utrzymuję z kimś kontakt, wiem co u tej osoby słychać. 
Jeśli z jakiegoś powodu kontaktu brak, brak też zainteresowania życiem tejże osoby. 

W małych miasteczkach życie toczy się innym rytmem niż w stolicach, chociażby województw. 
Nie można w nich liczyć na rozrywki, jakich pragną nastolatki. Nie ma kin, teatrów, fajnych knajpek czy urokliwych kawiarenek. Jak jest knajpa, to występuje w liczbie pojedynczej i z reguły przesiadują w niej podpici "wujkowie". Jeśli zdarzy się dyskoteka, często szybko przeobraża się w spelunę, w której śliniący się podstarzali i brzuchaci panowie lustrują skąpo odziane licealistki. O kinie pomarzyć sobie można. W snach jedynie.
Takie były moje doświadczenia. O ile barów i dyskotek do szczęścia nie potrzebowałam, o tyle za filmem w klimatycznym kinie czasem zatęskniłam. 
Kawiarenki, kina, teatry, festiwale, anonimowość (znowu !) i wiele innych rzeczy odnalazłam w najbliższym większym mieście - Poznaniu.

 
Andrzej Bursa pewnie też miał swoje powody, które sprawiły, że w dupie miał małe miasteczka.
Znienawidzona praca, od której uciekał w poezję być może przyczyniła się do powstania tegoż wiersza. Może w wolną sobotę miał w planie napisać reportaż o jakimś mniejszym mieście, w końcu takowych reportaży trochę się w swoim krótkim życiu napisał. Co nie znaczy, że lubił taką pisaninę ..


Poezję Bursy poznałam będąc nastolatką i ten wiersz utkwił mi w pamięci najbardziej. 
Oh, jak ja od zawsze nie znosiłam mentalności niewielkich miast..  
Dalej nie trawię plotkarstwa i wtykania nosa w cudze sprawy. Jest tyle fascynujących spraw, którym można poświęcić czas zamiast interesować się co Kasia powiedziała Piotrowi na temat tej młodej z ulicy X, która ma dziecko z tym od tych, no wiesz, od tych, którzy przeprowadzili się tu w latach 60-tych.... 

Jestem na takim etapie w życiu, że lubię wypośrodkowanie w wielu dziedzinach. Doceniam więc i to, co mniejsze miasta oferują: ciszę, spokój, zieleń, bliskość lasu, możliwość wyjścia z domu i po krótkim czasie znalezienie się na łące. Małomiasteczkowej mentalności nadal jednak mówię wyraźne  n i e. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz