sobota, 10 marca 2018

Zbyt wiele się działo - styczeń i luty 2018




Chciałam napisać nowy post o tym, że wreszcie zrobiło się trochę spokojniej. Że mój świat zwolnił i że mogłam delektować się długimi, zimowymi wieczorami..

Nic z tego. Działo się wiele cały czas, aż nie mogłam nadążyć.

Styczeń 2018:

Zaczęło się od wizyty od dentysty, która miała być zwyczajna. Nastawiona na normalne leczenie zęba nie przypuszczałam, że gabinet opuszczę zmasakrowana, opuchnięta i z wyrwanym zębem.
Spokojnie, to ósemka, przeżyłam.
Po dłuuugiej próbie leczenia tegoż zęba niestety trzeba było go usunąć.
Eh, jakbym wiedziała, że skończy się wyrwaniem, od razu bym o nie poprosiła. Uniknęłabym sporo bólu, stresu, potu i łez.


Kolejny dzień. Lekko pozbierana po ósemko-rwaniu postanawiam pozałatwiać parę rzeczy na mieście. Moja lista "tam pójść, tu coś odebrać, tam zanieść i wyskoczyć jeszcze do kina" jest długa.
Nagle piękna, styczniowa pogoda zmienia się w totalną śnieżycę. Już wiem, że powrót do domu wydłuży się. Drogi białe, z nieba sypie, wszystko stoi. Zawijam się wcześniej i wracam. Ponad 1.5 godziny zajmuje przejechanie ok. 20 km...


Tydzień później.
Chwilę po północy rozlega się potężny huk.
Huk taki jakby spadł samolot. Serio, nie przesadzam.
Buczy cały czas, wyglądam przez okno i zamieram.
Kolana mi się uginają, przerażenie rozszerza mi źrenice.
Ogień. Gigantyczne płomienie ognia, które wydają się być bardzo blisko.
Dwa ogniste jęzory pożerają moje miasto. Nigdy w życiu nie widziałam takiego pożaru, wpadam w popłoch, nie wiem co się dzieje.
Samolot zleciał, to pierwsza myśl.
Zaraz wszystko spłonie, co robić ?
Ktoś biegnie, krzyczy, że cysterna się zapaliła.
Straże, policja, pogotowie kursują.
Telefony.
Ogień nie zmniejsza się, jest ogromny i przerażający.
Buczy. Nie słychać nic poza hukiem.
Serce wali z przerażenia i bezsilności.
To nie samolot, to nie cysterna.
Płoną domy.
Boże, nie wierzę ..

Następnego dnia cały kraj wie o pożarze w mojej rodzinnej miejscowości.
Na szczęście obyło się bez ofiar. Oszczędzę Wam jednak opisu piekła, jakie przeżyli ludzie, uciekający ze swoich domów. W piżamach i kapciach wybiegający z płomieni.


Luty 2018

Zwykła wizyta u lekarza rodzinnego kończy się na SORze.
Ląduję tam o dzień za wcześnie, bo całą kolejną noc i dzień umieram z bólu. Bólu tak potwornego, że rozrywa mi rękę. I duszę przy okazji.

Potem trafiam do paru lekarzy, gdzie - w zatłoczonych poczekalniach pewnie łapię jakiegoś wirusa. Ten przykuwa mnie do łóżka na parę dni, śmiejąc się w twarz z moich planów.  Moimi towarzyszami  stają się gorączka i termofor.

 Moje zimowe (zawieszone) pisanie najlepiej opisują poniższe zdania:

 "Trzeba wydukać parę zdań
  i kołek z drewna włazi w krtań
  w cesarskich cięciach rodzę każde z prostych słów ..."  ("Rękawiczki" Joanna Zagdańska)

Ostatni weekend lutego to Bałtyk zimą. Śnieżne, mroźne powietrze oczyszcza myśli.
Szczelnie opatuleni ludzie, obsypywani śniegiem, przemieszczają się w różnych kierunkach, pochłonięci swoimi sprawami.







Luty to także trochę kina, książek czytanych pod kocem i planów czynionych na wiosnę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz