piątek, 7 października 2016

Dziewczyna sprzed lat (jest już) dorosła


A w zeszłym tygodniu dziewczynKa sprzed lat poszła do kina na "Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham" w reżyserii Pawła Łozińskiego. Trudny, psychologiczny film o budowaniu od nowa ważnej relacji na linii matka-córka wymęczył jej psychę potwornie, ale wiele z niego wyciągnęła. Warto zobaczyć, może niekoniecznie na wielkim ekranie. Zapewne przyjemniej obejrzeć go w domowym zaciszu, z kubkiem gorącej, malinowej herbaty w dłoni.  I na raty.  Na 3, może 4 raty, żeby nie zamęczyć siebie, to jednak zapis sesji terapeutycznej. 


Potem spontanicznie weszła do przypadkowego zakładu fryzjerskiego i
obcięła swoje długie włosy.


Teraz stwierdziła, że jeszcze pobabra się w przeszłości i wróci do relacji z K., zrobi to przede wszystkim dla siebie, bo dziś wie więcej niż parę lat temu. Dzisiaj tamta małolata jest już bardziej dojrzała i świadoma. 
Ta, która lubi grzebać ludziom w duszy, teraz pogrzebie w swojej.

Moje dzieciństwo i dorastanie można określić jako szczęśliwe i beztroskie.

Wychowywałam się w pełnej rodzinie, otoczona kuzynostwem i szkolnymi koleżankami.
Raczej byłam zadowolona z życia, chociaż z wielu rzeczy nie zdawałam sobie sprawy.
Ba, nawet o nich nie myślałam. Nie musiałam wcześnie dorastać, długo pozostałam po prostu dzieciakiem.

Nie ma ludzi idealnych ani takowych rodzin. Ideały nie istnieją, a gdyby istniały, zapewne byłyby .. nudne.
W każdej rodzinie - gdy się pogrzebie - znajdzie się coś, co poszło nie tak.
W mojej zabrakło mi dojrzałego wsparcia. Nie miałam nikogo, kto by odpowiednio mną pokierował.

Fajne są rodziny, w których siedzi się wspólnie przy stole i rozmawia z dzieckiem, dużo rozmawia. Widziałam takie rodziny i troszkę zazdrościłam dzieciom wychowywanym w atmosferze bliskości, rozmowy i objaśniania świata. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się stworzyć podobną rodzinę i moje dzieci będą dorastać w poczuciu, że zawsze jestem blisko i że ze wszystkim mogą się do mnie zwrócić.

To rodzina i spotkani po drodze ludzie uczą dziecko na czym polega życie.
Pokazują jak żyć, by być szczęśliwym, ale na drodze do własnego szczęścia nie zdeptać uczuć drugiego człowieka.  Uczą jak zachować swoją wrażliwość, ale nie stać się frajerem, którego inni mogą łatwo wykorzystać. Przez własną postawę, godziny rozmów, podsuwane lektury kształtuje się osobowość młodziutkiego człowieka.

Nauczyć dziecko bycia szczęśliwym, wskazywać mu drogę i wspierać, być obok, tak, by ono czuło, że cokolwiek zrobi, ktoś zawsze je wesprze - to jest zadanie życia.
By czuło, że gdy zacznie upadać, będzie mogło oprzeć się na czyichś ramionach.
I nie upadnie, bo ktoś je złapie.

Nastolatka potrzebuje kogoś, kto z nią usiądzie przy filiżance herbaty i porozmawia o życiowych wyborach, nie narzucając jej niczego, lecz wskazując drogę.
Wbrew pozorom nastolatka/nastolatek to jeszcze nieukształtowana osobowość, młodziutki, zagubiony człowiek, który intensywnie szuka siebie.


Ja nie miałam obok siebie nikogo, kto by mną troszkę pokierował.  Po prostu takiej osoby zabrakło, nikogo przy tym jednak nie oskarżam i nie mam żalu, tak wyszło. Życie.

Dla niektórych taką osobą jest któryś z rodziców, dla innych babcia czy dziadek, czasem nauczyciel, który dostrzeże w uczennicy/uczniu coś takiego, że postanowi o nią/niego zawalczyć.
Kwestia szczęścia, ot tak. 

W klasie maturalnej wiele się zmieniło.
w moim życiu pojawił się ktoś, kto dosłownie wziął mnie za rękę i pokazał, że można inaczej. Myśleć, żyć, doświadczać.
Kamil miał tyle samo lat co ja, ale dojrzałością przewyższał mnie parokrotnie.
Ofiarował mi coś, czego nigdy wcześniej nie dostałam od nikogo.

Pootwierał w mojej głowie zamknięte dotąd szufladki, otworzył trochę i mnie, zamkniętą w swej skorupie, zbudowanej z niepewności, niepotrzebnych kompleksów i lęków.
Nikt nigdy nie wierzył we mnie tak mocno jak właśnie on. A ja, 19-latka, nawet nie wiedziałam, że można tak kogoś wspierać. Nie znałam ani takiego rodzaju wsparcia ani takiego ciepła.
Nie przypuszczałam też, że można spoglądać na świat z takim optymizmem.
Nie będę opisywać naszych licealnych chwil, chcę je zachować tylko dla siebie. 

Jego podejście do życia mnie zaskoczyło, ale i zaintrygowało.
Wtedy na poznańskim Placu Wolności, tak różniącym się od obecnego wyglądu tegoż placu, coś we mnie zakiełkowało, choć nie byłam jeszcze tego świadoma.
Chociaż w zasadzie nastąpiło to już wcześniej, nad brzegiem Warty.

Kamil wypełnił pustkę, jaką nosiłam w sobie. Wcześniej nie wiedziałam nawet o istnieniu tej pustki,  gdyż nie znałam uczucia jej zapełnienia.

Uczył mnie jeszcze jednej rzeczy, z której zdałam sobie sprawę całkiem niedawno.
Otaczania się ludźmi, którzy o mnie walczą i życzą mi jak najlepiej.

Takich lekcji mogłoby być jeszcze więcej, ten tak przecież młody chłopak miał w sobie niespotykaną w tym wieku dojrzałość.
Jego tata kiedyś mi powiedział, że Kamil szybko żył, tak jakby czuł, że nie ma zbyt wiele czasu.


Od wielu lat, tj. od czasu jak wyjechałam z Bydgoszczy nikomu nigdy o nim nie mówiłam.
Zamknęłam jakieś drzwi i nie czułam potrzeby ponownego 'przerabiania' tego, co było i nigdy nie wróci. Jego tu nie ma i fizycznie już nigdy nie będzie, co nie znaczy, że nie ma go w ogóle nigdzie ..
Ja się zmieniłam, dalej wędruję przez życie, dojrzalej patrząc na ludzi, problemy i samą siebie.
Odrobiłam lekcję z przeszłości, nauczyłam się wiele. Ciągle jeszcze się uczę, chociaż tak naprawdę powinnam wcześniej dorosnąć i docenić tego, którego na krótko podarował mi los.

Zdarza mi się patrzeć na swoich znajomych, jeszcze bardziej niepewnych siebie i zagubionych niż ja (ja sprzed lat), słuchać ich historii i jest mi ewidentnie przykro, że w ich życiu zabrakło takiej osoby jaką dla mnie był Kamil. Osoby, która chwyci za łapkę i pokaże, że można żyć pełniej.
A życie z wiarą w siebie i optymistycznym nastawieniem jest po prostu łatwiejsze niż z wiecznym niezadowoleniem i smutkiem w oczach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz