środa, 21 września 2016

Ludzie. Sytuacji parę.



I
Widok starszej pani sprzedającej urocze bukiety ogrodowych kwiatów na jednym z poznańskich targowisk (Rynku Jeżyckim) wywołał podobne uczucia jak staruszka na Ukrainie, potwornie zgarbiona, spracowana, próbująca sprzedać kubeczki malin/poziomek..

Wtedy na małej ukraińskiej wiosce, gdzie zewsząd przytłaczała bieda, widok staruszki sprawił, że do oczu napływały łzy .. Jedna z uczestniczek naszej wycieczki chwyciła starszą kobietę za ręce, zapytała ile ma zapłacić za cały towar i kupiła od niej owoce.
Byłam jej wtedy niewymownie wdzięczna.

Bukiecik od pani z rynku kupiłam nie ze względu na kwiaty, choć naprawdę są one urocze.
Kłuje w środku gdy się widzi starszych, często schorowanych ludzi, za grosze sprzedających coś, w przygotowanie czego włożyli dużo czasu, pracy i przede wszystkim SERCA ..



II
Wracałam autobusem do domu. Usiadłam na miejscu przy drzwiach, a na puste siedzenie obok położyłam torebkę i rzeczony bukiecik.  Gdzieniegdzie siedział pojedynczy, pogrążony w swoim świecie pasażer, ale ogólnie autobus jechał w ok. 80%  pusty.
Nagle wsiada facet, potężny wzrostem i wagą. Stoi parę przystanków i wlepia wzrok w ludzi.
Chyba postanawia usiąść, bo pcha się na miejsce obok mnie, dosłownie się pcha, ledwo zdążyłam zabrać torbę i bukiet, jakbym się sekundę spóźniła, zmiażdżyłby tyłkiem moje rzeczy.
Nie czuć od niego fiołkami, ale ok. Może wraca zmęczony po ciężkiej fizycznej pracy ?
Rozpycha się tak, że odruchowo przysuwam się do okna. Wkurzona, bo kurde, ma wolny prawie cały autobus, może się przecież rozwalić nawet na 4 siedzeniach :/
Otwiera piwo, a poziom mojego wkurzenia wzrasta.  Zanurzam nos w kwiaty, one jednak ładniej pachną. Kiedy otwiera drugie, wymownie spoglądam w kierunku kierowcy. Gdy zbliża się kolejny przystanek, z nadzieją myślę, że mógłby już opuścić autobus. Nie wysiada :/, modlę się więc, by nie wysiadł tam gdzie ja, bo jest ciemno i pusto na ulicach, a ja czuję jakiś lęk.
Z wielką łaską i jeszcze większą niechęcią podnosi się, gdy chcąc wyjść, mówię średnio grzeczne 'przepraszam'.
Uff, jestem w domu.


III
Ładuję się wraz z rowerem do innego autobusu MPK, chociaż wiem, że kierowcy czasem wypraszają takich pasażerów. Widzę, że kierowca opuszcza swą kabinę, więc myślę, że pewnie każe mi zjeżdżać. Dosłownie i w przenośni.
Ale nie - on się miło wita, podchodzi do mnie i mówi, że mogę jechać, ale on mi przypnie rower pasami. Gdy odpowiadam, że chcę przejechać tylko dwa przystanki, mój rower zostaje przypięty na jeden pas.


IV
Wysiadam z autobusu i dalszą drogę pokonuję rowerem. Tutaj jest już chodnik, a dalej ścieżka rowerowa, więc nie muszę jechać ruchliwą szosą. Docieram do celu, czyli do miejsca, którego nie powinno być na żadnej mapie świata. Za chwilę pojawia się chłopak, tak jak ja przyjechał rowerem. Mija mnie, a ja czuję jego wzrok na sobie, więc starym zwyczajem zasłaniam twarz włosami.
W tym miejscu często mi się przypatrują, ale w końcu jestem tu obca, a jakby nie patrzeć to niewielka wioska, ludzie się tu znają.
Za chwilę odjeżdża, zostaję sama. Tak jak przed laty..
Są takie miejsca, w których czasem dobrze (po)być samej ..


V
Wracam. Najpierw przepuszczają mnie na pasach, zanim jeszcze zdążyłam się przed nimi zatrzymać.
Jadę po kostce brukowej przez wioski. Nagle dostaję zjebkę od jakiejś kobiety, że nie wolno mi tu jechać rowerem po chodniku i powinnam mandat dostać. Odpowiadam grzecznie i spokojnie, że wiem, że to nieprzepisowe, ale drogą jechać się nie da, a chodnik jest z reguły pusty i nikomu nie przeszkadzam.
Ale ona ciągnie dalej, że nie wolno i już, bo nie wolno, bo nie.
Odpowiadam jej nadal grzecznie, że może i nie wolno, ale skoro nikomu nie wadzę, to jednak dalej tak pojadę. Irytuję ją tak samo jak ona mnie, spokojnie odjeżdżam nie wdając się w dalsze dyskusje.
Przypominam sobie jak od dziecka nie znoszę służbistów i nadgorliwców, przestrzegających wszelkich reguł i jak czasem odpowiadam im, że wszystko można co nie można, byle z wolna i ostrożna.
Co ciekawe, zwykle nadupierdliwi są ludzie młodzi wiekiem, lecz starzy umysłem albo jego ograniczeniami.


VI
Kontynuuję więc jazdę chodnikiem, zatrzymując się na chwilę, by pozbierać parę (-naście) kasztanów.
Najpierw mija mnie chłopak z psem, który to (pies) wyraźnie nie czuje do mnie sympatii.
Chłopak uspokaja i mnie (on nie ugryzie) i psa i odchodzą w dal. Rozłupuję kasztanowe skorupki, nagle czując COŚ na swojej nodze, a w zasadzie czuję .. lizanie po bosych stopach.  Zdezorientowana patrzę co mam na stopie - kota. No tak, nieuleczalną kociarę wyczuwają nie tylko znajome koty.
Kocurek jest ufny, wisi mi na nodze, gdy robię krok naprzód, on idzie za mną, każe się głaskać i co chwilę mnie liże. Za moment wraca chłopak z nieprzyjaznym psem, mam strach w oczach, żeby ten bojowo nastawiony stwór kota nie pożarł. Rzucam kocurkowi kasztany w dal, byle dalej od psa, ale on ma taką zabawę gdzieś i nadal siedzi na mojej stopie. Drugi raz uspokaja mnie chłopak, wyjaśniając, żebym się nie bała, bo to kot jego siostry, który wychowywał się wraz z jego psem i jedno drugiego nie ruszy.
Ufff :)
Muszę się zbierać, jest mi już zimno, głaszczę kociaka na pożegnanie i zmykam.
Przypominam sobie moją kotkę i psa, którego nie ma już prawie 3 lata - najpierw kotka bała się psa, a gdy się do niego przyzwyczaiła, zaczęła go terroryzować. Siła charakteru zwykle wygrywa :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz